czwartek, 3 kwietnia 2014

"Studnia i róża" cz. V

Przed-przedostatnia ;-)

Młody mężczyzna w milczeniu słuchał poleceń.

– Otrzymasz wszelkie pełnomocnictwa. W moim imieniu dokładnie zbadasz sprawę Horata i jego majątku. Zrób to dyskretnie. Tak, by ów łajdak niczego wcześniej się nie domyślił. Chcę dostać dokładny raport.
Młody człowiek skinął głową i wyszedł a Rahil odchylił się w fotelu, splatając dłonie na podołku i pogrążył w zadumie.
 
***
Obudził ją jakiś dźwięk. Przez chwilę wsłuchiwała się w nocną ciszę, próbując go zidentyfikować. Dochodził spoza jej komnaty. Zaintrygowana wyszła na taras, wdychając chłodne nocne powietrze. Dźwięk znów dobiegł jej uszu. Brzmiał jak zduszony krzyk, jęk kogoś dręczonego przykrym snem.
Dochodził z komnaty obok. Z sypialni Rahila...
Weszła tam, nie zastanawiając się, co robi. Człowiek umęczony złym snem cierpiał i chciała mu pomóc. Nie miało znaczenia kim jest.
Przez cienką, pół przezroczystą moskitierę widziała, jak niespokojnie rzuca się w pościeli, mamrocząc przez sen jakieś niewyraźne słowa. Odgarnęła zasłonę i usiadła obok niego. Zacisnęła palce na jego ramionach i starała się nim potrząsnąć.
– Obudź się, Rahilu... Obudź się, proszę – mówiła.
Wreszcie znieruchomiał i otworzył oczy, oddychając ciężko...
 
***
Stary człowiek tkwił na klęczkach przed dumnym księciem. Ów patrzył na niego z góry, z pogardą i wstrętem.
– Błagam, okaż łaskę, panie. Idziemy już wiele dni. Woda się skończyła. Moje wnuki... – starzec wskazał wzrokiem troje przerażonych pacholąt, kulących się u jego stóp – mają tylko mnie. Byliśmy spragnieni...
– Kradzież, pozostaje kradzieżą – oznajmił książę lodowatym tonem.
 
Nie...! Nie rób tego, dziadku!
 
– Za kradzież mojej własności karzę śmiercią – mówił dalej książę, a jego bezwzględność zmroziła serce starca.
– Ulituj się na dziećmi, panie – jęknął, obejmując błagalnie nogi wielmoży. Ten odtrącił lekceważącym kopnięciem jego suche, kościste ramiona.
 
Okaż litość! Okaż im miłosierdzie!
 
– Weź moje życie, panie, będę ci służył wiernie jak pies...
– Życie psa więcej warte niż twoje – prychnął z pogardą ziemianin. – Brać ich. – Wskazał chłopców gwardzistom.
 
Ci, brutalnie oderwali łkające dzieci od nóg starca.
 
– Zarżnąć – padło bezwzględne polecenie, a starzec zawył przeciągle.
Chciał rzucić się ku wnukom, lecz żelazne ramię chwyciło kark, nie pozwalając ruszyć się z miejsca. Jęczał więc tylko, z rozpaczą patrząc, jak żołnierz kolejno podrzyna gardła pacholętom...
 
Każde z nich miało twarz Eyany... Nie zabijaj! Nie!
 
 Suche, żylaste dłonie starca bezsilnie darły ziemię. Upadł twarzą w piach, a ciałem wstrząsał spazmatyczny szloch.
­– Twoja kolej, staruchu...
 
Niewinna krew...! Nie, dziadku! Nie!
 
Zimna stal dotknęła karku starca. Odwrócił uwalaną pyłem twarz. Jego wzrok płonął szaleństwem, gdy spoglądał w kamienne oblicze księcia..
– Przeklinam cię... – wycharczał. – Przeklinam cię, Rahilu, książę ilSahdaar! Przeklinam po trzykroć...! W trzy pokolenia ród twój sczeźnie i nie pozostanie nikt z twojej krwi...!
 
Nieee...!
 
– Twoje przekleństwo mniej warte niż twoje życie, psie – warknął książę, uderzając mieczem.
Trzasnęła kość i stary człowiek niczego więcej już nie powiedział. Upadł u stóp okrutnika przy studni, a cieknąca z rany krew zlała się w plamę przypominającą purpurowy kwiat róży...
 
W połyskującej w słońcu kałuży odbiło się ludzkie oblicze... Jej oblicze...
 
– Obudź się, Rahilu...!
 
***
Sen, zły sen, nawiedzający go od dnia, gdy sam, w walce przelał pierwszą krew, stając się mężczyzną. Powracał nieubłaganie, przypominając o winie dziada, którego nigdy nie poznał. Sen, który dręczył jego duszę, odbierał nadzieję i wiarę.
Przekleństwo nieuchronnie podążało za jego rodem. Rahil był ostatni i wkrótce przelana tamtego dnia niewinna krew doczeka się zadośćuczynienia.
Znów go śnił. Krzycząc, próbował powstrzymać bezwzględnego przodka, przestrzec go, ale nie mógł zostać wysłuchany. Był Przyszłością i Przeszłość nie mogła go usłyszeć. Niczego nie mógł zmienić. Rozpacz rozdzierała mu serce i dławiła oddech. Palce zaciskały się konwulsyjnie na jedwabnej pościeli. Mięśnie napinały się drżąc z wysiłku, a ciało pokryło się potem. Mamrotał coś niewyraźnie, walcząc z niewidocznym przeciwnikiem.
Ktoś go dotykał. Gniewnie odtrącił dłonie, ale one powróciły z uporem. Zacisnęły się na jego ramionach i próbowały nim potrząsnąć.
 
Przeklinam cię, Rahilu, książę ilSahdaar... Nie!
 
– Obudź się, Rahilu... Obudź się, proszę...
 
Otworzył oczy... Sen wciąż trwał. Jej twarz tuż nad nim... Wciągnął ramiona... Niech sen się nie kończy...
– Eyana... – wymamrotał.
Przyciągnął ją do siebie i odwrócił się  tak, że znalazła się pod nim. Jego ruchy były gwałtowne, drapieżne... Przycisnął ją swoim ciężarem, że ledwie mogła oddychać.
– Rahilu... Miałeś zły sen... Obudziłam cię...
Nie słuchał jej.
– Eyana...  Mój sen... Moja róża...
Nie pozwolił jej mówić, rozgniatając usta pocałunkami. Tulił ją do siebie chciwie. Jakby się bał, że ona zniknie jeśli rozluźni uchwyt.
Błądzące po ciele dłonie wsunęły się pod nocną koszulę. Pragnął dotyku jej nagiej skóry na swojej, potrzebował jak powietrza do oddychania. Poddała mu się. Otuliła sobą z czułością. Wplotła palce w jego włosy, pieszcząc palcami kark. Oddawała pocałunki, sama szukając jego ust. Śpiesznie i z desperacją szukał drogi, a gdy odnalazł zanurzył się w niej gwałtownie, prawie brutalnie. Jęknęła, wginając ciało i napięła mięśnie. Czuła, jak porusza się w niej gorąca, nabrzmiała żądzą męskość, bezwzględnie narzucając rytm, zmuszając, by za nim podążała. Rahil patrzył na jej twarz szeroko otwartymi oczyma, a jakby jej nie widział, wciąż trzymając ją ciasno przy sobie, biorąc pośpiesznie i zachłannie. Ona była snem... Snem, który nagle się spełnił i chciał się nią nasycić nim się przebudzi...
Że nie śni, uświadomił sobie dopiero, gdy zdyszany i spocony opadł na jej rozgrzane ciało. Nadal trzymał ją w ramionach. Nie śniła mi się...
Patrzyła na niego, a w oczach wciąż jeszcze palił się żar miłosnego uniesienia. Tak, jak Rahil oddychała szybko, łapiąc powietrze rozchylonymi ustami.
– Jesteś tutaj, Eyano – szepnął zdumiony, czując ciepło wypełniające serce. – Jak to możliwe?
– Ja... Krzyczałeś... Chciałam cię obudzić i... – urwała, a w jej wzroku pojawiła się niepewność.
– Kochałem się z tobą. – Uśmiechnął się.
– Tak – szepnęła, odwracając wzrok.
– Eyano, popatrz na mnie. Patrz...! – Ścisnął ją lekko. – Nie chciałaś tego? Powiedz...
– Nie... ja... Nie wiem, czy ty chciałeś... Byłeś jak zaczarowany. Nie słuchałeś mnie. Chyba myślałeś, że śnisz...
– Tak myślałem. I bałem się, że sen się skończy, a ty znikniesz. Ale jesteś...
– Jestem... – powiedziała, ujmując jego twarz w dłonie.
– Zawsze bądź. Obiecaj, że zawsze będziesz. Obiecaj mi.
Otworzyła usta, ale nie mogła wydobyć głosu z gardła. Chciał tej obietnicy i dałaby mu ją, gdyby nie ów niepokój, który nieustannie ją dręczył. Nie mogła zapomnieć o rodzinie, a brak wieści, co dzieje się z nimi nie pozwalał skupić się na tym, by choć spróbowała zdefiniować swoje uczucia do Rahila. Wciąż tęskniła i pragnęła wrócić do swego domu w Dader. Gdyby teraz powiedziała, że chce przy nim być zawsze, okłamałaby go. Odsunęła ręce od jego twarzy i odwróciła wzrok.
– Nie mogę... Wybacz...
Ścisnął ją tym razem ze złością. Boleśnie. Chciał sprawić ból.
– Nawet teraz o nich myślisz – warknął gniewnie.
Odwrócił się na plecy, odrzucając ramiona nad głowę. Dłonie zamknął w pięści.
Eyana usiadła, podniosła pomiętą koszulę i wciągnęła ją na siebie.
– Wybacz – powtórzyła.
Nie pozwolił jej odejść. Zacisnął dłoń na jej nadgarstku, pociągnął w swoją stronę i zmusił, by przytuliła się do jego piersi.
– Nie pozwoliłem ci odejść – warknął. – Masz tu zostać.
Westchnęła tylko z rezygnacją. Objęła go ramieniem, wsłuchując się w muzykę bijącego równo serca.
– Wysłałem zaufanego człowieka na północ. Nie chciałem ci mówić...
– Obiecywałeś mi szczerość – żachnęła się gniewnie.
Zacisnął palce na jej ramieniu, zmuszając by zamilkła.
– Nie chciałem ci nic mówić – powtórzył – póki nie otrzymam od niego raportu. Kazałem dokładnie zbadać sprawę twojego ojca i dyskretnie mieć oko na siostry. Spodziewam się wieści za kilka dni. Wtedy bym ci powiedział, ale ty jesteś taka niecierpliwa... – Przycisnął usta do jej czoła.
– Martwię się.
– Wiem.
– Ale ty troszczysz się o nie, choć są dla ciebie obce. Jesteś dobrym człowiekiem.
– Nie, Eyano. Nie jestem. Jestem egoistą. I dlatego się o nie troszczę.
– Nie rozumiem.
Przewrócił dziewczynę na plecy i zawisł nad nią, spoglądając z powagą w oczy.
– Chcę mieć cię tylko dla siebie, ale nie będę miał, póki ty martwisz się o rodzinę. Dlatego, się o nie troszczę. Żebyś przestała o nich myśleć...
Usta błądziły po jej twarzy i szyi, gdy odchyliła głowę, dając mu dostęp do wrażliwych miejsc.
– Nie wierzę ci... – szepnęła, gładząc pieszczotliwie jego barki. – Masz dobre serce... gorące i szczere...
Podniósł głowę i z ciężkim westchnieniem wyciągnął się obok niej. Przymknął oczy. Eyana uniosła się łokciu. Drobnymi palcami pogładziła policzek mężczyzny.
– Rahilu...?
– Jestem ostatni w moim rodzie, Eyano. Przeklęty... – odezwał się wreszcie.
– P-przeklęty? – Uniosła głowę i zaskoczona spojrzała na niego. – Co ty mówisz? Dlaczego tak sądzisz?
– To stara historia... Z nią wiąże się koszmar, który mnie czasem dręczy we śnie, jak dziś. Powraca w nim to, co wydarzyło się na długo przed tym nim się narodziłem. Nie mogę tego pamiętać, a przecież za każdym razem, gdy sen się powtarza, mam wrażenie jakbym tam był. Próbuję powstrzymać mego dziada, ale on mnie nie słyszy. Tamten człowiek w rozpaczy rzucił przekleństwo, a ono wypełni się z moją śmiercią. Mój ród wymrze, Eyano, bo nie mam potomstwa...
– Jesteś młodym człowiekiem...
– ...i nie będę go miał.
– Rahilu...
– Nie jesteś pierwsza. Przez moje łoże przewinęły się dziesiątki kobiet. Brałem je i porzucałem, szukając kolejnych, gdy nie zachodziły w ciążę. Później wiele z nich miało dzieci, ale nigdy ja nie byłem tego przyczyną. Nigdy, Eyano.
– Za co przeklęto twego dziada? Powiedz mi, proszę.
– Przyłapał rodzinę koczowników przy studni na naszej ziemi. Starca z trojgiem wnucząt...
– Przy tamtej?
– Nie wiem, być może przy tamtej. Błagali o litość...
– Co się z nimi stało?
Rahil przytulił ją mocniej.
– Mój przodek kazał ich zabić. Starzec przeklął go. Powiedział, że ród wymrze w trzy pokolenia... Wkrótce potem śmierć zabrała trzech młodszych braci księcia Rahila. Tak, noszę jego imię. Nie zostawili potomstwa. Mój dziad, spłodził jednego syna. Mojego ojca.  I on umarł młodo. Miałem brata. Zginął w potyczce... Nie ma już nikogo, tylko ja, a ja nie mam dzieci... Nie mam nadziei...
– Krzywdzie można uczynić zadość...
– Względem kogo Eyano? – powiedział z bólem. – Tamta rodzina dawno już obróciła się w proch. Ich kości bieleją gdzieś na pustyni. Przekleństwo podąża za mną jak drapieżnik za ofiarą. Nie ma sposobu, by go uniknąć.
Serce Eyany wezbrało gwałtowną litością. Zrozumiała, jak bardzo Rahil musi czuć się samotny. Opuszczony przez wszystkich, z potwornym piętnem i ciężarem w duszy.
– Musi być jakiś sposób, by odwrócić klątwę. Zawsze jest.
– Pytałem wyroczni...
– I co ci powiedziała?
Skrzywił się niechętnie.
– To, co mówi wszystkim. Jakieś bezsensowne słowa, bzdury.
– Ale ty nie kazałeś nas zabić. Tam przy studni. Czy to słowa Wyroczni skłoniły cię do pobłażliwości?
– Może tak, a może nie. Sam nie wiem...
– Zabijałeś innych?
– Tak, Eyano. Zabijałem.
– Za kradzież wody?
Uśmiechnął się.
– Nie. Nigdy nikogo bym nie zabił za to, że potrzebował zaspokoić pragnienie. Może zabrałbym połowę stada, czy innego towaru, złodziejowi i przepędził na cztery wiatry, wymierzając co najwyżej kilka batów. Zabijałem na wojnie, w walce. Nigdy nie zabiłem bezbronnego człowieka.
– Ode mnie zażądałeś życia. Dlaczego, Rahilu? Dlaczego nie zabrałeś części stada i po prostu nas nie przepędziłeś?
– Nie wiem, Eyano, nie wiem. Coś kazało mi tak właśnie postąpić. Nie wiem nawet dlaczego tamtego dnia pojechaliśmy w tamto miejsce. Nigdy nie dbałem o studnie.
– Co dokładnie powiedziała Wyrocznia, Rahilu?
– Kazała mi szukać róży przy studni... Bzdura... A potem... kiedy spotkałem ciebie, nagle te słowa powróciły. Byłaś jak kwiat róży, piękna, niewinna... Eyana... Kto dał ci to imię?
– Moja matka je nosiła. Pochodziła z północy.
– Wiesz, że w mowie ludów północy oznacza różę? – Uśmiechnął się. – Kiedy powiedziałaś, jak masz na imię... Pomyślałem wtedy, że... – ułożył się na boku i patrzył na nią. – Wyrocznia nigdy nie mówi wprost. Może nie chodziło o krzew, lecz o człowieka? Kobietę, taką jak ty...?
Jego dłoń przesunęła się po wdzięcznej linii ciała Eyany, a ona sama zarumieniła się lekko i spuściła wzrok.
– Jest noc – westchnął – powinnaś spać.
– Tak. Masz rację – powiedziała, siadając. Znów chwycił jej nadgarstek.
– Zostań. Śpij tutaj. Przy mnie. Proszę...

3 komentarze:

  1. wciągnęłam się :) super opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedy kolejna część? robi się ciekawie

    OdpowiedzUsuń
  3. Tylko małe sprostowanie... wszystkich kawałków jest siedem, więc to jest przed-przedostatnia.
    Jeśli Mika da dzisiaj 6 to będzie, jutro podrzucę jej ostatnią ;)

    OdpowiedzUsuń