Ta część jest przedostatnia.
Ostatnio omyłkowo napisałam, że poprzednia :-)
Przepraszam
Uniosła do ust kielich z winem. Jego delikatna woń połaskotała nozdrza. Zbladła i odstawiła puchar, nawet nie mocząc ust.
– Podaj mi, proszę, wodę. Czystą wodę – zwróciła się do służki.
Rahil siedzący, jak zwykle po drugiej stronie stołu obserwował ją uważnie. Wczoraj odłożyła pomarańczę, choć wiedział, że je lubi.
– Eyano, czy jesteś chora?
– Nie – zaprzeczyła szybko. – Nic mi nie jest. Jestem tylko zmęczona. Położę się wcześniej. Wybacz, Rahilu...
– Oczywiście. Samilo... – skinął na niewolnicę, a ta posłusznie podążyła za panią.
Książę odprowadził obie chmurnym spojrzeniem. W głowie zaświtała jakaś myśl ale stłamsił ją natychmiast jako kompletnie niedorzeczną.
***
Rahila nie było od kilku dni. Eyana nie czuła się najlepiej. Samila obserwowała ją uważnie, domyślając się przyczyny słabości. Wreszcie podzieliła się swoimi domysłami z dziewczyną.
– Jesteś pewna Samilo? – Eyana nie kryła zaskoczenia przypuszczeniami służki.
To prawda czuła się źle. Nie krwawiła już dawno, zupełnie umknęło to jej uwadze. Ale przecież Rahil twierdził, że jest niepłodny.
– Trochę się na tych rzeczach znam – stwierdziła nieco chełpliwie Samila i zaraz spoważniała. – Im szybciej, tym lepiej. I dobrze się składa, że jego nie ma w domu.
– Nie rozumiem...
– Och, a co tu rozumieć? Ja znam jedną starą znachorkę. Zaprowadzę cię do niej. O nic się nie martw, Eyano. Ona wszystko załatwi. Potem powiemy, że jesteś chora, póki nie wydobrzejesz. On się nie domyśli.
– Nie rozumiem, Samilo. Co ma załatwić ta kobieta? Dlaczego, Rahil nie ma o niczym wiedzieć? Przecież spełniłoby się największe z jego marzeń.
– Oszalałaś, Eyano?! Nie chcesz chyba urodzić jego dziecka?! – Teraz to Samila była zaskoczona. – Przekleństwo ojca spadnie na potomstwo. On nie powinien mieć potomków. Żadnych.
Do Eyany z wolna zaczęło docierać, o czym mówi służka. Zrobiło się jej niedobrze. Pociemniało w oczach, nogi ugięły się pod nią i uchwyciła się kolumienki przy łóżku, by nie upaść. Usiadła i wzięła kilka głębokich oddechów.
– Samilo, ta kobieta... Powiedziałaś, że pomagała innym...
– Tak. I tobie także pomoże. Zaufaj mi...
Eyana nie słuchała. Myśli krążyły w jej głowie, jak szalone. Pomagała innym... Innym kobietom... Innym kochankom Rahila...? Pomagała, to znaczy...? Zabijała jego nienarodzone potomstwo. By mogła się spełnić ta okropna klątwa.
– Zostaw mnie, Samilo. Zostaw mnie samą. Muszę pomyśleć.
– Posłuchaj mnie, Eyano... Ściągniesz na siebie kłopoty. On ci nie uwierzy.
– Wyjdź, proszę.
Gdy za służebną zamknęły się drzwi, dziewczyna skuliła się na łóżku, obejmując się ramionami.
Oszukiwany... Przez cały czas go oszukiwano. Te wszystkie kobiety, które odbierały mu nadzieję, krzywdziły bezlitośnie, dając posłuch wrogim podszeptom. Dlaczego? Dlaczego starej znachorce zależało na tym, by zniszczyć ród książąt ilSahdaar? Czy ta kobieta mogła mieć coś wspólnego z klątwą? A może w ogóle nie było żadnej klątwy? Może przypadkowe zrządzenie losu sprawiło, że Rahil pozostał jedynym potomkiem swego rodu, a teraz komuś zależy, by był również ostatnim? Klątwa była bardzo wygodną wymówką. Przeklęty... nie zostawi potomstwa.
Eyana zadrżała. Ktoś oszukał Rahila, tak jak oszukano jej ojca. Znała tylko jeden powód, dla którego człowiek zdolny byłby się posunąć do knucia podobnie ohydnej intrygi. Chciwość.
Rahil był bogaty. Jeżeli umrze bezpotomnie jego majątek przejdzie w ręce... Właśnie, w czyje?
Samila... Trzyma rękę na pulsie. Służyła także innym kochankom, była pośredniczką. Znachorka... Ktoś musiał zlecić jej „opiekę” na tamtymi kobietami. Rzecz musiała pozostawać w tajemnicy, by utrzymać Rahila w przekonaniu o własnej niedoskonałości.
Nie uwierzy jej...? Oczywiście. Ponieważ wmówiono mu, że nie jest zdolny, by spłodzić potomstwo. Jeśli Eyana powie mu o ciąży, nie uwierzy, że to on jest ojcem dziecka.
Z oczu potoczyły się łzy. Płakała nad Rahilem, któremu kłamstwem odebrano nadzieję, nad sobą i swoim własnym losem. Nie uwierzy jej...?
Otarła łzy wierzchem dłoni. Nigdy go nie okłamała. Nawet wtedy, gdy mówiąc co myśli narażała się na jego gniew. Powie mu, powie, jak tylko wróci.
***
W malutkiej lepiance panowały półmrok i zaduch. W ścianach nie było okien. Nad paleniskiem, znajdującym się po środku jedynego tu pomieszczenia, wisiał czarny od sadzy, pogięty kociołek. Bulgotało w nim coś, a nieprzyjemna woń wypełniała całą izbę. Dym i para w większości uchodziły przez otwór w krytym strzechą dachu, ale część ich snuła się po kątach, dodatkowo utrudniając dostrzeżenie tego, co się w nich znajduje. Obok paleniska siedziała stara kobieta. Niemal łysa, o twarzy pooranej niezliczoną ilością zmarszczek. Jej skóra była ciemna od dymu. A może od słońca? Trudno było to określić.
Przed lepianką zatrzymała się postać okryta od stóp do głów ciemnym, wełnianym płaszczem. Rozejrzała się na boki, jakby dla upewnienia, że nikt jej nie widzi. Uchyliła liche drzwi i wsunęła się do środka, starannie je za sobą zamykając.
– Przyszłaś sama– zaskrzeczała starucha, nie odwróciwszy nawet głowy. – Dlaczego?
– Ona się waha, ale przekonam ją – padła odpowiedź. Głęboko naciągnięty na twarz kaptur nie pozwalał dojrzeć twarzy, ale głos zdradzał kobietę.
– Nie boi się? Nie boi się przekleństwa? – zapytała skrzekliwie wiedźma.
– Ona jest inna niż tamte. Jest... – kobieta zawahała się. – Jest twarda. I odważna. Nie boi się go. Sprzeciwia mu się.
– Nie może mu powiedzieć, wiesz o tym.
– Na szczęście nie ma go w domu. Ale musimy się śpieszyć.
– Jeżeli jest taka, jak mówisz... Nie możemy ryzykować. Mój pan nie będzie zadowolony, jeśli pokpimy rzecz. Ona... Usiądź i zaczekaj tu... – poleciła starucha i wyszła.
Kobieta w kapturze nie usiadła jednak. Przede wszystkim dlatego, że nie było na czym usiąść, ale nawet gdyby było, wolała stać. Wzdrygnęła się, spoglądając na bulgoczącą w kociołku ciecz. Denerwowała się wyraźnie. Odetchnęła dyskretnie, gdy znachorka powróciła.
– Weź to. – Wcisnęła w ręce kobiety zakorkowany flakonik. – Dodasz cztery, pięć kropli do jakiegoś napoju i dopilnujesz, by wypiła. Powinno rozwiązać problem.
– Co to jest? – zapytała niepewnie zakapturzona kobieta.
– Nie musisz wiedzieć. Dasz więcej niż pięć kropli, zabijesz. Jeśli nie zechce milczeć... Zabij.
***
Przekleństwo... Będzie się skradać za tobą jak padlinożerca za drapieżnikiem...
Nie mogła spać. Przewracała się z boku na bok, oczekując na sen, ale ten nie nadchodził. Do komnaty wsunęła się Samila.
– Słyszałam, że nie śpisz... – powiedziała, siadając na łóżku.
– Nie mogę zasnąć... Dlaczego, Samilo? Przecież...
– Jego przekleństwo podąża za nim, Eyano. – Kobieta przyjaźnie ujęła dłoń dziewczyny. – Chciałabyś skazać na taki los dziecko?
– Przecież to nie prawda.
– Ależ prawda...
– Nie! – zaprzeczyła gwałtownie Eyana. – Gdyby nią była, nigdy nie spłodziłby potomka. Ani ze mną, ani z nikim innym. One wszystkie go oszukiwały. Ty go oszukujesz, Samilo. A teraz próbujesz mnie skłonić bym i ja go okłamała. Dlaczego?
Samila przyglądała się jej nieco zbita z tropu.
– Klątwa...
– Nie wierzę w klątwę. To znaczy, wierzę, że tamta tragiczna historia się zdarzyła. Wierzę nawet w to, że ów człowiek przeklinał w rozpaczy. Ale klątwę można zażegnać dobrymi uczynkami. Rahil nie jest złym człowiekiem. Jest troskliwy i... Jestem pewna, że jego uczciwość dawno już zmyła z niego winę dziada. Nie mogę go tak skrzywdzić, Salimo. Po prostu nie mogę.
Służka pogładziła policzek dziewczyny. W jej oczach był smutek.
– Kochasz go, prawda, Eyano?
– T-tak – zająknęła się lekko. – Tak, kocham go – powtórzyła pewnym głosem.
– Więc, powiesz mu...?
– Gdy tylko wróci.
Służka pokiwała głową zamyślona. Wstała.
– Postaraj się zasnąć, Eyano. Przyniosę ci coś do picia. Na sen.
***
A ostatnią podrzucę jutro :)
Miłego dnia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz