I ostatnia część.
Ciepłe usta wędrowały po jej twarzy, zostawiając na niej delikatne pocałunki.
Eyana wolno uniosła powieki i zobaczyła uśmiechniętą twarz Rahila, tuż nad swoją.
– Wróciłeś... – Także się uśmiechnęła, zaplatając ramiona na jego szyi.
– Przed świtem. Ale nie chciałem cię budzić.
Eyana usiadła gwałtownie. Nie będzie zwlekać z wieścią ani chwili. Powie mu natychmiast.
– Rahilu, muszę ci o czymś powiedzieć...
Uniósł brwi zaciekawiony. Uśmiechał się zachęcająco.
– Tak?
Jeśli nie uwierzy jej, nikomu nie uwierzy... A klątwa stanie się faktem. Wzięła głęboki oddech.
– Ja... Ty... Będę miała dziecko...
Nie odrywała wzroku od jego oczu i widziała, jak łagodny spokój ustępuje miejsca zaskoczeniu i dezorientacji. Uśmiech powoli gasł na twarzy mężczyzny, a w źrenicach zapaliło się coś, czego absolutnie nie chciała w nich zobaczyć. Chwyciła jego dłonie i zacisnęła na nich palce.
– Będę miała dziecko... Będziemy mieli... – powtórzyła z rozpaczliwą determinacją, czując jak jej słowa padają w próżnię.
– Dobrze wiesz, że to niemożliwe – wycedził przez zęby lodowatym tonem.
– Nie wiem, co jest możliwe, a co nie, Rahilu. Wiem jedynie, że w łonie noszę twoje dziecko.
Wyszarpnął ręce z jej dłoni i zerwał się z łóżka. Zaczął przemierzać komnatę nerwowym krokiem. Palce wplótł we włosy i zacisnął, jakby chciał je wyrwać.
– Dlaczego, Eyano? – Spojrzał na nią z rozpaczą. – Dlaczego?
– Zanim mnie osądzisz, wysłuchaj...
– A co tu słuchać?! – zawołał, wznosząc w górę ramiona, po czym znów przeniósł pełne wyrzutu spojrzenie na dziewczynę. – Dlaczego, Eyano. Pokochałem cię. Kochałbym cię do końca swoich dni i bez tego kłamstwa...
– Kłamstwa? – wpadła mu słowo, a jej głosie drgał gniew. – Czy kiedykolwiek cię okłamałam?
Zamarł w bezruchu i zaskoczony ripostą zamrugał oczyma. To prawda. Nie okłamała go. Nigdy dotąd. Tym bardziej nie mógł pojąć, dlaczego robi to teraz. Naprawdę jest w ciąży? Jeśli tak, musiała go zdradzić, oddać się innemu. Jego gniew rozgorzał na nowo... A rozsądek ponownie go zgasił. Jeżeli nie kłamie... Nie, nie mógł uwierzyć, że mogłaby go zdradzić. Nie ukryłaby tego przed nim. Nie umiała kłamać, nie była zdolna, by wieść podwójne życie. Lawirować pomiędzy nim, a innym mężczyzną. Eyana była uczciwa i przecież nikt lepiej od niego o tym nie wiedział. A skoro była uczciwa, mówiła prawdę. Spłodził dziecko...
Ogarnęły go wstyd i niewysłowiona radość równocześnie. Omal nie rozsadziły mu piersi. Wstyd, bo w nią zwątpił, choć nigdy nie dała po temu powodu. Radość, bo nagle świat wokół przestał być martwy. Nabrał barw, a życie nabrało sensu. Spłodził potomka... Klątwa straciła swą moc. Przekleństwo zgubiło jego ślad. I zawdzięcza to jej. Róży, którą znalazł przy studni i która zakwitła dla niego.
– Eyano – wykrztusił, z trudem wydobywając głos z gardła ściśniętego wzruszeniem, wyciągnął ku niej ramiona – chodź do mnie i wybacz mi. Wybacz, że w ciebie zwątpiłem.
Wyskoczyła z łóżka, potrącając niewielki stolik na którym stała kryształowa szklanka z napojem.
– Och... – zmartwiła się.
– Och... – powtórzył, przewracając wzrokiem – to tylko szklanka. Chodź do mnie...
Wtuliła się w jego ramiona. Szczęśliwa i pełna nadziei.
Do komnaty wsunęła się Samila. Musiała usłyszeć łoskot upadającego mebla i brzęk tłuczonego szkła. Jej twarz poszarzała gwałtownie, gdy ujrzała Rahila przyciskającego do piersi Eyanę... Żywą i radosną.
– Przepraszam – wymamrotała pobladłymi wargami – usłyszałam hałas i... Nie wiedziałam, że wróciłeś, panie. Sądziłam, że Eyana jest sama.
– W porządku, Samilo – uśmiechnął się, bo w tej chwili nie potrafiłby się gniewać na nikogo – przyślij kogoś, niech tu posprząta.
– Tak jest...
Uciekła w popłochu.
– Nie powiedziałam ci jeszcze wszystkiego, Rahilu.
Ucałował jej czoło i westchnął:
– Cokolwiek jeszcze dzisiaj powiesz, niczym mnie już bardziej nie zaskoczysz...
Ale ona była teraz śmiertelnie poważna. Potrząsnęła głową.
– W twoim domu dzieją się złe rzeczy...
– O czym ty...
– Próbowano mnie nakłonić, bym nie mówiąc ci nic pozbyła się dziecka.
– C-co?! Dlaczego? Kto?!
– Nie wiem dlaczego, ale powiedziano mi, że... że to się zdarzyło nie pierwszy raz. Że... te kobiety, które były z tobą... Powiedziałeś, że żadna nie stała się brzemienna za twoją sprawą, ale... Nie wierzę w to, Rahilu.
Twarz mężczyzny gwałtownie pobladła.
– Na bogów, Eyano. Jeśli... – słowa nie chciały mu przejść przez gardło.
– Ktoś chce, byś nie miał potomstwa i żył w przekonaniu, że nie możesz go mieć.
– Zabijały moje dzieci, ukrywając to przede mną? Dlaczego? Komu miałoby zależeć, na mojej bezpotomnej...
Ciarki przebiegły mu po plecach. Jeśli domysły Eyany są słuszne, wróg jest tutaj. W jego domu. Chwycił ramiona Eyany i potrząsnął nią lekko.
– Kto? Powiedz mi kto?!
– S-samila... Powiedziała, że zaprowadzi mnie do znachorki, która pomagała innym... By nie musiały wydawać na świat dzieci... przeklętego ojca.
– Nie uwierzyłaś jej...
– Nie, bo gdybyś był przeklęty... Nie pokochałabym cię...
Podniósł jej twarz, ujmując podbródek.
– Byłem przeklęty, Eyano... – położył palec na jej ustach, widząc, że chce coś mówić – byłem do dnia, w którym znalazłem przy studni różę... Samila nie działała sama. Ktoś inny za tym stoi, dowiem się kto, ale ona nie zbliży się już do ciebie. Do nikogo się nie zbliży.
– Rahilu...
– Nie obawiaj się, nie zabiję jej. Wyciągnę z niej wszystko, co wie. Potem opuści mój dom na zawsze. Bez jakiejkolwiek zapłaty. Samila jest tylko niewolnicą. Wykonywała czyjeś polecenia. I spokojny będę dopiero, gdy znajdę głównego winowajcę.
***
Samilę znaleziono dwa dni później. Właściwie jedynie jej zwłoki, porzucone w okolicy wioski. Zdążyły się już do nich dobrać padlinożercy i trudno było z całą pewnością określić jaką śmiercią zginęła. Jednakże na nieuszkodzonym skrawku skóry na karku odcisnął się splot czegoś, czym ściśnięto jej szyję. Najprawdopodobniej uduszono ją.
Rahil, któremu pokazano ciało, obejrzał dokładnie owe znaki. Zacisnął zęby. Potem kazał spalić szczątki kobiety.
Przechadzał się teraz nerwowo tam i z powrotem po swojej bibliotece. Na stole leżało kilka starych zwojów i jakaś oprawiona w skórę księga, też nosząca ślady wieloletniego użytkowania. Wezwał kapitana gwardii, Kharida i czekał niecierpliwie na niego.
– Wejść! – powiedział głośno, gdy ktoś energicznie zastukał do drzwi.
Kharid stanął przed księciem w lekkim rozkroku i skłonił się nieśpiesznie. Rahil zlustrował go od stóp do głów. Nie umknął jego uwadze żaden szczegół. Kapitan, był człowiekiem w średnim wieku, krzepkim i czerstwym. Wysoki, o surowym wejrzeniu i wyrazie twarzy. Przywykł do nie okazywania żadnych emocji. Włosy skrywał czarny zawój. Odziany jak zwykle w płócienną tunikę i skórzaną zbroję. U boku szabla w pochwie ze skóry z tłoczonym wzorem, na drugim biodrze sztylet w podobnej pochwie i... długi, pleciony rzemienny bicz, o niespotykanym, charakterystycznym splocie...
Przeznaczenie... Ono zawsze cię dosięgnie...
Gwardzista patrzył prosto w oczy Rahila. Wzajem mierzyli się wzrokiem. Każdy z nich zyskał pewność we własnych podejrzeniach. Dłoń Kharida prawie niezauważalnym ruchem przesunęła się w kierunku rękojeści szabli, a Rahil jakby od niechcenia zbliżył się do stołu, na którym prócz księgi i zwojów leżała także jego własna broń. Gdy znalazła się w zasięgu ręki zapytał:
– Dlaczego, Kharid?
Na ustach kapitana wykwitł drwiący uśmieszek.
– Dlaczego nie? Jestem wystarczająco blisko spokrewniony z rodem ilSahdaar, by po was dziedziczyć.
– To przed tobą Arnon próbował mnie ostrzec. To ty go zabiłeś.
– Ja. – Nie próbował się bronić, zasłaniać kłamstwem, nie było sensu.
Zdał sobie sprawę, że w starych rodowych księgach Rahil znalazł prawdę i klucz do rozwiązania zagadki.
– A teraz zabiję ciebie, Rahilu – ciągnął z lodowatym opanowaniem, wysuwając ostrze szabli z pochwy – i tę głupią dziewuchę, razem z twoim bękartem, także.
Palce Rahila zacisnęły się na rękojeści. Kharid zaatakował nagle, jak wąż. Ciął w piruecie, precyzyjnie i szybko. Rahil w ostatniej chwili zdążył wykonać unik i sparować atak. Obaj byli świetnymi szermierzami i każdy miał swoje mocne i słabe punkty. Na korzyć Kharida przemawiało doświadczenie, Rahil był młodszy i zwinniejszy. Kharid nie spodziewał się, że walka będzie łatwa. Liczył jednak, że arystokrata okaże się mniej wytrzymały od niego, że zmęczy się i popełni błąd, który on, Kharid, będzie mógł wykorzystać.
Rahil skoncentrował się maksymalnie. Nie dbał o siebie, lecz jeśli przegra ten pojedynek, przypieczętuje los Eyany. Do tego za nic nie chciał dopuścić. Obaj przeciwnicy byli zdeterminowani i obaj rzucili na szalę wszystkie swoje atuty. Kharid wirował wokół przeciwnika, wyprowadzając sekwencje błyskawicznych ciosów, zmuszając do obrony i starając się go zmęczyć. Rahil osłaniał się, parował ciosy. Nie próbował przełamać ataku. Cofał się, obserwując i szukając luki. Obrót, zwód, atak, obrót, zwód atak, obrót zwód, atak... Rutyna... Prawidłowość, zgubiła starego lisa, który nie docenił wprawy i siły młodszego mężczyzny. Przede wszystkim jednak nie docenił jego determinacji.
Obrót, zwód... Tym razem Rahil nie przyjął ataku. Wykonał półobrót i uchylił się co sprawiło, że wyprowadzony z impetem cios trafił w próżnię. Kharid na ułamek sekundy stracił równowagę i mocno wychylił się do przodu. Przeciwnik z półobrotu z rozmachem ciął go przez plecy, druzgocąc kręgosłup.
Zdrajca z głuchym stęknięciem zwalił się na podłogę. Kończyny drgały, nie mógł mówić, głos ugrzązł mu w gardle. Szeroko otwartymi oczyma patrzył na Rahila wznoszącego ostrze, by wbić je w serce zdrajcy...
***
Sześć miesięcy później...
Eyana stała na tarasie zapatrzona w rozgwieżdżone niebo nad horyzontem. Ciepły wiatr rozwiewał jasne włosy. Rahil stanął za nią, objął i przytulił. Wsparła głowę na jego piersi.
– Jak się dziś czujesz? – zapytał, muskając ustami skroń kobiety.
Dłoń mężczyzny delikatnie gładziła jej zaokrąglony brzuch.
– Nasz syn był grzeczny? Nie dokuczał ci dzisiaj?
– Nie może się doczekać wiosny – powiedziała, uśmiechając się – i ja też...
– Ojcowizna twoich sióstr jest bezpieczna. Mają dobrego zarządcę. Osobiście odpowiada przede mną za to, by majątek przynosił zyski, także za bezpieczeństwo i spokój dziewcząt. Kiedy się urodzi – lekko przycisnął rękę do brzucha Eyany – pojedziemy do nich. Jeśli będziesz chciała...
Odwróciła się w jego ramionach i objęła za szyję, całując gorąco.
– Dziękuję, kochany...
– To ja dziękuję tobie, Eyano. Przywróciłaś mi nadzieję...
Przeznaczenie podąża tajemnymi ścieżkami... Zerwij pąk róży i spraw, by zakwitł dla ciebie...
Amen :D

Na koniec tylko słóweczko ode mnie... w ramach reklamy... Inne moje bajki są u mnie... więc możecie zaglądać między jedną częścią "Tajajej" a "Długiem"... Będzie mi miło :)
OdpowiedzUsuńDopiero dzisiaj znalazłam chwilę i od razu połknęłam całość. Bardzo mi się podobało to opowiadanie. To gdzie jest to "u mnie", żeby poczytać więcej?
OdpowiedzUsuńKlinij mój nick ;)
UsuńO! Jaka autoreklama!
UsuńAle rozumiem i popieram :D
Całusy
tylko ten jeden raz... trochę mi głupio... obiecuję, że więcej nie będę, ale jak jeszcze coś nalukrowanego i niezbyt długiego skrobnę to podrzucę :)
UsuńNiech Ci nie będzie głupio, bo to normalne i zgodne z normami :D
OdpowiedzUsuńPrzestań!
Pisz, reklamuj się i nie chrzań!
Dzięki :) będzie jak każecie Gospodorzu ;)
UsuńPiękna ta bajka:) dziekuje ,przeczytałam z ogromną radością ,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCiekawie opisane. Czekam na jeszcze więcej.
OdpowiedzUsuń