Dziewczęta tuliły się do Eyany z płaczem i lamentem. Ona jedna nie płakała, choć powstrzymywanie łez niemało kosztowało ją trudu. Trzech mężczyzn zbliżyło się do nich, nagląc do pośpiechu. Starsze dziewczęta szlochały cicho, z trudem oderwały od Eyany lamentujące głośno bliźniaczki. Wreszcie, zaganiając stado z pomocą trzech konnych, ruszyły na północ. Wiele jeszcze razy oglądały się za siebie, spoglądając przez łzy, póki pozostawionej siostry nie skryło przed ich wzrokiem wzniesienie.
Reszta wojowników, na polecenie wodza, dosiadła koni i odjechała w sobie wiadomym kierunku. W pobliżu studni została tylko Eyana i młody mężczyzna, który mienił się być panem tej ziemi i miał odebrać jej życie.
Stanął tuż za nią.
– Jesteś gotowa, Eyano? – zapytał cicho, muskając wargami skroń.
Znów zadrżała, a on znów nie wiedział czy dlatego, że jej dotykał, czy że przeraziły ją jego słowa.
Przełknęła ślinę i w milczeniu skinęła głową. Wyciągnął krótki, zakrzywiony sztylet. Położył dłoń na jej ramieniu i zacisnął palce na materiale sukni.
Zamknęła oczy, oddychała szybko i płytko, starając się opanować panikę.
Szarpnął tkaninę, rozrywał ją. Obnażył ramię i plecy dziewczyny. Przez chwilę w milczeniu podziwiał jasną, nieskazitelną skórę. Przesunął opuszkami palców wzdłuż kręgosłupa, czując pod nimi przyjemne mrowienie. Z trudem opanował chęć, by tą samą drogą pozwolić powędrować ustom.
Czubkiem sztyletu błyskawicznie zrobił trzy krótkie, pionowe nacięcia na lewej łopatce. Zdążyła ledwie krzyknąć, gdy przycisnął do rany kawałek czystego płótna, by zatamować krwawienie. Objął ją, tuląc do piersi.
– Już dobrze, Eyano – szeptał do ucha, czuł jak drży z bólu i strachu. – Już koniec...
Emocje, lęk, niepokój o siostry, niepewność, wizja śmierci, ból zmogły jej wytrzymałość. Nogi ugięły się pod nią i odpłynęła w ciemność, nie czując już, jak unoszą ją silne ramiona...
***
Osunęła się w jego objęcia bez czucia. Podniósł ją ostrożnie, zaniepokojony omdleniem. Ranki nie były niebezpieczne dla życia, choć niewątpliwie sprawiły ból. Przez chwilę stał niepewny, co ma uczynić, potem ostrożnie złożył dziewczynę na ziemi, uważając przy tym, by nie zanieczyścić świeżych, wciąż jeszcze krwawiących ranek. Podarł płótno na cieńsze pasy i szybko opatrzył skaleczenia. Rozciągnął na ziemi płaszcz i ułożył na nim Eyanę, potem poszedł do studni i zaczerpnął świeżej, chłodnej wody. Napełnił niewielki bukłak. Przyklęknął przy nieprzytomnej dziewczynie. Nalał trochę wody w garść i zwilżył jej twarz. Nos i warga spuchły, a na lewym policzku wykwitł siniec, skutek zderzenia z jego piersią okrytą twardą skórzaną zbroją. Skrzywił się z niesmakiem. Bywał gwałtowny ale nie brutalny względem kobiet.
Wsunął dłoń pod kark, uniósł lekko głowę dziewczyny i ostrożnie próbował wlać w jej usta kilka kropel chłodnego płynu.
– Otwórz oczy, Eyano. Wróć do mnie...
Świadomość wróciła. Leżała na ziemi, a ktoś, podtrzymując głowę usiłował wlać w gardło zimną, orzeźwiającą wodę. Zakrztusiła się.
Pomógł jej usiąść. Rozdarta suknia zsunęła się i odsłoniła pierś o ciemnoróżowym sutku. Rahil przyglądał się z zachwytem.
Znajdź różę przy studni, zerwij jej pąk...
Znów powróciła natrętna myśl. Palce niemal bezwiednie obrysowały sutek, który zareagował natychmiast na tę pieszczotę, twardniejąc i sztywniejąc. Jej oddech przyspieszył i stał się płytszy. Bała się. Starała się nad tym panować, lecz widział ten strach w oczach.
Róża...? Róża... Z każdą chwilą bliższy był pewności, że słusznie uczynił, zatrzymując tę właśnie dziewczynę.
– Nie zadawaj mi bólu – szepnęła błagalnie, nie mogąc wydobyć głosu ze ściśniętego gardła. – Zabij mnie szybko, proszę...
Oderwał palce od jej piersi i ujął podbródek, unosząc twarz. W jego wzroku zapłonęło coś, czego nie znała i nie potrafiła określić.
– Dlaczego sądzisz, że chcę cię zabić, Eyano?
– Powiedziałeś...
– Powiedziałem, że chcę życia, nie śmierci. Twoje życie należy do mnie.
Zaskoczenie odbiło się w jej oczach. Zastygła w bezruchu, zdezorientowana. Z wolna docierał do niej sens, a zaskoczenie zaczęło przeradzać się w gniew.
– Oszukałeś mnie...
– Ja? – Uśmiechnął się z lekką drwiną. – Nie. To ty, źle zrozumiałaś.
– Wiedziałeś o tym.
– Czy to znaczy, że wolałabyś abym cię zabił?
– Moje siostry, to jeszcze dzieci. Potrzebują mnie. Czy w takim razie pozwolisz mi do nich wrócić?
– Nie, Eyano – szepnął, nachylił się i przytulił wargi do jej ust.
...zerwij różę... zerwij jej pąk...
Wyprostował się nagle. Oszołomiona Eyana przyglądała się szeroko otwartymi oczyma, jak w pośpiechu odpinał skórzaną zbroję, a następnie odrzucił na bok.
– Co chcesz zrobić? – zapytała drżącym głosem.
Zdjął z głowy zawój, odsłaniając krótko przycięte, gęste, czarne włosy. Ściągnął tunikę, obnażając twardy tors.
Potem wstał i postawił dziewczynę na nogi. Zdarł z niej suknię, pozostawiając ją teraz zupełnie nagą. Przerażona, osłoniła ramionami piersi. Odsunął się o krok i powoli przesuwał wzrok po ślicznej sylwetce, podziwiając z zachwytem w oczach, jasną skórę. Wyciągnął ramię i dotknął ciepłej, gładkiej skóry na biodrze.
– Znajdź różę przy studni i zerwij... – szepnął do siebie. W języku północnych ludów Eyana znaczy – róża.
Podniósł wzrok i zajrzał w rozszerzone lękiem oczy. Uśmiechnął się łagodnie. Ujął jej twarz w dłonie.
– Nie bój się, Eyano. Nie bój się... – złożył delikatny pocałunek na ustach – obejmij mnie... Zrób to, proszę – ponaglił, wyczuwając, że się waha.
Objęła go ostrożnie, a on z westchnieniem przytulił ją, pieszcząc dłońmi alabastrową skórę na plecach. Całował włosy, szepcząc by się go nie bała.
– Co chcesz zrobić? – powtórzyła szeptem pytanie.
Wplótł palce we włosy na jej karku i delikatnie odchylił głowę, znów szukając ust. Przerwał pocałunek tylko na chwilę, by powiedzieć:
– Będziemy się kochać... Ja, będę się z tobą kochał, Eyano...
***
Patrzył w niebo na zapalające się gwiazdy, tuląc dziewczynę do siebie. Oddechy z wolna wyrównywały się, a tętna zwalniały, powracając do naturalnego rytmu.
– Czy teraz... mnie zabijesz...? – zapytała cicho.
Uśmiechnął się. Na palce nawijał jedwabiste pasma jasnych włosów.
– Nie zabiję cię, Eyano. Martwa nic nie jesteś warta, żywa...
Usiadł i pociągnął ją w górę, zmuszając tym samym, by także usiadła. Sięgnął po tunikę i podał jej.
– Twoja suknia jest zniszczona. Załóż to.
Sam założył szarawary. Zasznurował buty. Podprowadził czekającego cierpliwie w pobliżu wierzchowca. Otulił Eyanę płaszczem i posadził na siodle. Wskoczył na koński grzbiet, sadowiąc się za nią. Zebrał wodze.
– Dokąd mnie zabierasz?
– Do domu, Eyano, Do domu...
Spiął konia i ruszył galopem...
Kratownica nie była jeszcze zamknięta. Czekali na jego powrót.
Po dziedzińcu kręcili się gwardziści i wartownicy. Rzucali tylko dyskretne spojrzenia w jego stronę, gdy wjechał na dziedziniec. Nie czynili uwag pomiędzy sobą. Nie lubił, gdy ktokolwiek komentował jego poczynania i oni o tym wiedzieli. Dopiero gdy znikł we wnętrzu budynku, ten czy ów rzucił krótkie zdanie:
– Przez jakiś czas będzie spokój.
– Taa... Przywiózł nową zabawkę.
– Czy to nie była ta dziewczyna? Ta z rozbitym nosem, tam przy studni?
– Może... Nam i tak nic do tego...
***
Nawet za życia ojca, choć nie cierpiały biedy, Eyana nie doświadczyła takiego luksusu.
Ogromna łaźnia z wanną, o rozmiarach sporej komnaty, wypełnioną podgrzewaną wodą. Drogie olejki i pachnidła... Delikatne, jedwabne szaty... Stół zastawiony wszelkim jadłem w ilości takiej, że siostrom i jej samej starczyłoby na wiele dni tego, co tu podano jako jeden posiłek. Nie skąpiono niczego...
On siedział na drugim końcu stołu, przyglądając się dziewczynie w milczeniu. Prawie nie jadła. Żołądek miała ściśnięty niepokojem o siostry. Jak sobie poradzą bez niej? Czy uda im się cokolwiek sprzedać? Czy potencjalni kupcy poważnie potraktują niedorosłe dziewczęta w roli kontrahentów? Czy nie zostaną bezlitośnie oszukane, przez nieuczciwych handlarzy, którzy odbiorą im stado w zamian pozostawiając nic nie znaczącą kwotę, która nie pozwoli rozwiązać problemów? Setki pytań bez odpowiedzi, kołatały się w jej głowie, sprawiając udrękę, która stawała się nie do zniesienia. One były same, bezradne i bezbronne, ją otoczono luksusem, na który nie zasłużyła.
– Nic nie jesz, Eyano. Jedz – zachęcił gospodarz, łagodnym tonem.
Potrząsnęła głową.
– Nie jestem głodna... Nie mogę jeść... – dodała ciszej.
Wsparł podbródek na dłoni.
– Rozumiem. Miałaś dzisiaj wiele wrażeń – uśmiechnął się pobłażliwie. – Jesteś zmęczona. Powinnaś odpocząć. – Skinął na niewolnicę czekającą na polecenia. – Samilo, zaprowadź Eyanę do sypialni i usłuż jej, jeśli czegoś sobie zażyczy.
Służka w milczeniu skinęła głową. Uśmiechnęła się do Eyany, czekając aż ta wstanie od stołu.
– Dobrej nocy... – uświadomiła sobie, że wciąż nie zna jego imienia – panie...
– Dobrej nocy, Eyano.
***
Nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, myśląc o niej. Po co ją tu przywiózł? Dał się ponieść jakiemuś bezsensownemu przeczuciu, zapewne z powodu tamtych absurdalnych słów, jakie usłyszał od Wyroczni. Jej imię... Zacisnął pięści. Bzdury... Powinien był zabrać połowę stada, jako zapłatę za wodę i przepędzić dziewczyny na cztery wiatry ze swojej ziemi. Tak właśnie by postąpił z każdym innym złodziejem. Dlaczego w ogóle znalazł się dzisiaj przy tamtej studni? Włóczyli się bez celu po okolicy, bo nie mógł usiedzieć w domu. Co akurat tam go przywiodło?
Przeznaczenie... Podąża tajemnymi ścieżkami...
Co jest jego przeznaczeniem? Klątwa rzucona w rozpaczy? Czy jej złamanie? Dotąd nie próbował spełnić słów wyroczni. Uważał je za bezsensowny bełkot. Okrutny żart bogów. Niczego nie szukał. A przecież znalazł... A może to przeznaczenie znalazło jego?
Znajdzie cię wszędzie...
Do diabła! Nie zaśnie dzisiaj! Wyskoczył z pościeli i wyszedł na taras, biegnący wzdłuż ściany pałacu. Wychodziły nań, wysokie od podłóg po stropy, okna kilku komnat. Chłodne, pustynne powietrze przyjemnie głaskało rozgrzaną skórę. Lekki, nocny wiatr poruszał cienkimi zasłonami w otwartych drzwiach sypialni obok.
fajne fajne :) kiedy kontynyacja ?:)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie to zosatło opisane.
OdpowiedzUsuń