I druga część. Taka trochę z dupy, bo nie za bardzo radzę sobie z dialogami i takimi tam, ale co tam! ;)
Miłego!
Kaoru
Popołudniowe słońce odbijało się w wodzie i dokuczało zalewając każdego swoim żarem. Siedział rozleniwiony w swoim ulubionym fotelu na wprost wielkich, przeszklonych drzwi tarasowych. Stąd miał dobry widok wychodzący na ogród i basen. Niewidoczna była tylko altana. Umiejscowiona w cieniu drzew, dawała schronienie przed letnim żarem i ciekawskimi spojrzeniami sąsiadów.
Bez większego zapału pogrzebał w kieszeni dżinsowych spodni i wyciągnął ozdabianą zapalniczkę.
- Kain? – burknął leniwie rozglądając się za przyjacielem.
- W kuchni jestem, zaraz przyjdę!
Zsunął się na fotelu i odpalił papierosa. Kolejne nudne popołudnie. Ale to mu odpowiadało. Rilla, wyjechała na jakieś, nic nieznaczące dla niego, spotkania we Florencji. Komur, ukochany rottweiler biegał po ogrodzie, pilnując porządku po każdej stronie płotu. Wszędzie cisza i spokój. I bałagan. W tym wielkim, nieogarniętym domu tylko on i Kain.
- Aaaa…. – Kaoru stęknął i wyciągnął się chwytając szklankę z Cutty Sark, którą podał mu Kain. – Rilli nie ma i dookoła tak cisza. Bez jej jazgotu jest tak przyjemnie.
- Tu akurat masz rację, ale jest burdel. Zapuściłeś się, nie ma co. Nie mogłem znaleźć czystych szklanek. – Kain pociągnął zdrowy łyk whisky i rozwalił się w swoim fotelu. Poluzował skórzany pasek spodni i wyciągnął brzuch.
- Nie przesadzaj. Prawdziwi mężczyźni tak mają. – strzepnął popiół z papierosa. – Czasem mi tego brakuje. Rilla zawsze woła jakąś babę do sprzątania i wszystko świeci się jak psu jajca. Brakuje mi tego pierdolnika. Nie mówię o chlewie, ale czasem tak trzeba, żeby było widać, że mieszka tu prawdziwy facet.
- Taa. Długo jej nie będzie?
- Jakiś miesiąc. Nie wiem, nie rozmawiałem z nią. Pokłóciliśmy się przed jej wyjazdem. – Kaoru napił się whisky i zamknął oczy.
Kain wiedział, że to już koniec rozmowy na jej temat. Znają się tak dobrze, że nie potrzebne są im słowa. Przyglądał się tylko przyjacielowi i oceniał jak bardzo zmienił się. Nie mógł tylko zgadnąć co tak bardzo go zmieniło. Od zawsze kochał porządek, nie tylko ten w domu, ale i w życiu. Wszystko musiało być poukładane i na swoim miejscu. Teraz tego zabrakło. Więc co to było? Pieniądze? Nie, to na pewno nie. Kogoś takiego jak on pieniądze nie mogą zmienić. Rilla? „Przecież to suka.” – pomyślał. „Na jego miejscu kopnąłbym tę dziwkę w jej beznadziejne dupsko i wyjebał na zbity pysk. No chyba, że ją kocha. Ale jak można kochać taką pijawkę? Z drugiej strony nie chodziłby do burdelu, gdyby oczywiście ją kochał.” Nieważne. To jest jego przyjaciel i nieistotne jest to, jakie podejmie decyzje, zawsze będzie po jego stronie. Przecież Kaoru zrobiłby to samo dla niego. Zresztą już kiedyś to udowodnił. W liceum, gdy wyśmiewali go za to, że jest gejem i umawia się z chłopakiem wyfiokowanym jak 12letnia dziewczynka. Kaoru wszystkich sprał i stłukł na kwaśne jabłko. Dla przyjaciół zrobi wszystko, odda całego siebie. „W takim razie nie kocha Rilli.” –skwitował swoje rozmyślania.
- Może gdzieś pójdziemy? – Kaoru nagle się ocknął. – Na jakieś żarcie? Zdycham z głodu, a gotować mi się nie chce i pewnie nawet czystego garnka nie znajdę. W lodówce, poza nori i sosem sojowym, nic nie ma. - wstał i zgniótł niedopałek w popielniczce. – Przy dworcu Shinjuku jest zajebista knajpa. Co tylko chcesz.
- Wiesz co? Ja chyba będę uciekał. – zerknął na zegarek umieszczony na przegubie. - Loli zaraz kończy zajęcia i muszę go odebrać. – Kain podniósł się ociężale i przerzucił marynarkę przez ramię. – Jak coś to daj znać, wpadniemy z Lolim wieczorem. O ile będziesz chciał. – zabrał z etażerki klucze od samochodu i telefon. – A i zapomniałbym. Znów dzwonił ten reżyser. Cholera, – cmoknął - zapomniałem jak on się nazywa. Chodzi o tego, co ma scenariusz do horroru.
- Wiem o kim mówisz.
- Umówił się z nami na spotkanie. Chce przyjść koło południa. Postaraj się być, bo Shikki się już wścieka. Prawie w ogóle nie przychodzisz ostatnio. – machnął ręką na pożegnanie i już go nie było.
Znów został sam. Odstawił szklankę z whisky, w której cichutko zabrzęczał prawie roztopiony lód. Otworzył przeszklone drzwi na taras i siadając na stopniach przywołał psa.
- I tak nie przyjdę. Znów rozmawiać z tym spoconym karłem? –chwycił psinę za łeb i podrapał za uszami. – Śmierdzi starym olejem i smażoną rybą. Widziałeś, Komur, żeby ktoś odpowiedzialny tak wyglądał? – pies tylko cicho zawarczał.
***
Rose
Z krzykiem wpadła do starego salonu fryzjerskiego i z hukiem zatrzasnęła drzwi. Klienci podskoczyli na fotelach rozglądając się za źródłem zamieszania. Stary fryzjer Icchi aż zaklął.
- Rose?! Co się stało? – odłożył nożyczki i strzepując włosy z rąk podszedł do dziewczyny.
- Schowaj mnie i to szybko! – zapiszczała i z przerażeniem rozglądała się za kryjówką.
- Uspokój się dziewczyno, bo mi klientów wystraszysz i powiedz w końcu co się stało.
- Później! – Rose w trzech susach doskoczyła do zaplecza i szybko zatrzasnęła się w zapyziałej toalecie. Icchi tylko pokręcił głową przewracając oczami. Znał ją od dawna i wiedział, że na pewno to jakaś bzdura. Na powrót wrócił do strzyżenia klienta, który wyglądał na zdegustowanego całym zajściem. Na szczęście tylko cicho prychnął i niczego nie skomentował.
Kilka minut później do salonu wszedł wysoki mężczyzna. Wyglądał nieco groteskowo. Japończycy są z natury niscy i mają wątłe ciała. Ten natomiast był wysoki i dobrze zbudowany. Wyraz twarzy miał surowy, a jego krótkie, niemalże niewidoczne włosy, jeszcze bardziej to podkreślały. Czujnym wzrokiem rozejrzał się po salonie, wywołując dreszcze u klientów.
- Słucham pana? – Icchi odezwał się, rozrywając napiętą atmosferę.
- Przed chwilą wbiegła tu dziewczyna. Taka niska i chuda. Ubrana w szkolny uniform. Gdzie ona jest? – jego niski i chrapliwy głos wywołał kolejną falę wzdrygnięć.
- Była tu, ale zabrała torbę i wybiegła. Nie wiem gdzie. Czy mógłby mi pan łaskawie wyjaśnić co tu się dzieje? Moi klienci nie są zachwyceni tym przedstawieniem.
Nieznajomy mężczyzna nic nie odpowiedział. Tylko świdrował swoimi małymi oczami na fryzjera, po czym splunął na podłogę z pogardą i wyszedł. Przez salon przeszła fala westchnięć ulgi.
Icchi uznał, że to jeszcze za wcześnie by zajrzeć do Rose. Nieznajomy mógł czaić się pod salonem, czekając na smakowitą okazję.
Dokończył strzyc mężczyznę, a później odświeżył włosy kobiecie. W tak upalny dzień nie sposób było utrzymać nienaganną higienę. Kończył się czerwiec, ludzie na ulicach chłodzili się czym tylko mogli. Wachlarze, teczki, gazety, kolorowe wiatraczki na baterie. Mimo wszystko upał i tak wyciskał z nich ostatnie poty.
Gdy wyszła ostatnia klientka, Icchi zamknął swój maleńki, szary salon. Nie spodziewał się w najbliższym czasie nikogo. Opuścił w oknach wysłużone rolety i nawet nie sprzątając po ostatnim strzyżeniu, od razu udał się na zaplecze.
- Rose? Możesz już wyjść. Zamknąłem zakład. – za jego plecami cicho zgrzytnął zamek i uchyliły się drzwi. Dziewczyna wystawiła swoją czuprynę i rozejrzała się uważnie.
- Na pewno już poszedł?
- Tak, a teraz wyłaź stamtąd i mów co się stało. – Icchi opadł na fotel, w którym była już wyżłobiona pokaźna dziura i przetarł pomarszczoną dłonią spocone czoło.
- Ja… - wyszła ostrożnie i delikatnie zamknęła drzwi od toalety. – Ja się z nim umówiłam…
- Czyś Ty zwariowała dziewczyno?! Przecież to od razu widać, że więcej kłopotu niż pożytku z takiego! – westchnął załamując ręce. – Zrobił ci jakąś krzywdę, że tak uciekałaś?
- Nie, nie… Umówiłam się z nim dziś w szkole, że spotkamy się na boisku. Tutaj w Sanya. Siedzieliśmy tylko i rozmawialiśmy, kiedy nagle włożył rękę między moje nogi. Wystraszyłam się i uciekłam. – spuściła głowę.
- I nie zauważyłaś od razu o co mu chodzi? – stary wyciągnął spod stolika szarawą bibułkę i tytoń.
- Ale co? – spytała zdziwiona.
- Oj dziewczyno, jeszcze kiedyś zapłacisz za swoją naiwność. I to słono. – na te słowa Rose tylko wzruszyła ramionami, ale gdzieś w głowie zanotowała sobie, żeby nigdy więcej nie umawiać się z mężczyznami jego pokroju. „Na szczęście Jehowa ma mnie w swojej opiece. Dziękuję.” – pomyślała w duchu.
Icchi skręcił papierosa i oblizał bibułkę. Postukał nim kilka razy o blat i odpalił. Przyglądał się dziewczynie w milczeniu. Analizował każdą rysę i zmarszczkę na młodej buzi. Zastanawiał się jak może być tak łatwowierna, skoro wszędzie pełno złodziei, oszustów i bezdomnych skrytych w brezentowych namiotach. Bez słowa wstał i poszedł sprzątać salon.
-
- Shiho! Patrz! Ktoś potrzebuje sprzątaczki na popołudnia. Jest też napisane, że do obowiązków należy robienie zakupów, wyprowadzanie psa i czasem gotowanie. Muszę koniecznie się zgłosić! – podekscytowana Rose zgniotła gazetę w dłoni, którą znalazła w salonie Icchiego. – Mogę zarobić na dentystę. Na nowe ubranie i normalne jedzenie! Do tego praca popołudniu, mogłabym bez problemu chodzić do szkoły. To jak marzenie!
- Ekhm, Rose, nie dziel skóry na niedźwiedziu. Jeszcze nie masz tej pracy. – oczywiście Shiho ściągnęła ją na ziemię. – Najpierw idź, porozmawiaj. Dowiedz się ile zapłacą.
- Przestań, mogę pracować za każdą kwotę! Byle by móc kupić coś więcej, niż Pocky i nori. A poza tym… -ściszyła swój głos. – Chciałabym kupić Biblię. Kiedyś w bibliotece czytałam, była piękna… Gdybym przeczytała całą mogłabym starać się o oficjalne przyjęcie mnie do Zboru. - Shiho nic na to nie odpowiedziała tylko uśmiechnęła się ze smutkiem i pogłaskała przyjaciółkę po dłoni.
- Wiesz co? Pożyczę ci coś ładnego do ubrania, żebyś dobrze wypadła na tej rozmowie. Możesz dziś umyć się u mnie. Mama jest jeszcze w pracy, więc nie będzie problemu
- Nie. Nie ma czasu, muszę iść teraz. Zmienię tylko bluzkę i idę tam. Ta praca będzie o wiele lepsza. Na rozdawaniu wachlarzy czy chusteczek niewiele zarobię. U Icchiego też już nie ma co robić. Ma coraz mniej klientów. – Rose wyrwała z gazety fragment z ogłoszeniem. – Nie chcę tracić czasu. Jeszcze ktoś mnie ubiegnie. – zerwała się z ławki i wyrzuciła gazetę do kosza. – Trzymaj za mnie kciuki! – pomachała koleżance i pobiegła do swojego domu.
Od progu uderzył ją smród alkoholu. Rodzice leżeli pijani w pokoju, omiotła ich szybko pogardliwym wzrokiem i schylając się weszła do swojego pokoiku. Spod siennika wyjęła najładniejszą koszulkę i wciągnęła ją na swoje wychudzone ciało. Jeszcze tylko szybko przeczesała włosy połamanym grzebieniem i wybiegła z domu.
W dzielnicy Ginza nigdy nie była. Nie miała czego tam szukać. Było za pięknie, za bogato. Powoli szła pod wskazany adres i rozglądała się dookoła. Wszędzie strzeliste budynki pełne nachalnych reklam. Nigdzie nie było niebieskich namiotów bezdomnych. Tam było tak pięknie. Na moment zatrzymała się przed Teatrem Kabuki i pożerała go wzrokiem. Ogromny budynek przerażał swoją wielkością. Przypomniała sobie lekcję historii, na której omawiali Kabuki-zę. Okuni, nazywająca siebie kapłanką Izumo-taisha, prezentowała występy, pokazując nowy sztukę taneczną w suchym korycie rzeki w Kioto. Aktorka odgrywała role męskie i i żeńskie w komicznych sztukach o zwykłym życiu.
Rose tylko zacisnęła pięść i w duchu przyrzekła sobie, że kiedyś obejrzy prawdziwą Kabukę.
Przez moment miała wrażenie, że wszyscy, którzy ją mijają, wiedzą, że pochodzi z Sanya i jest brudna i śmierdząca. Zwiesiła tylko głowę i przyspieszyła kroku, uspokajając się myślami, że tak naprawdę ci wszyscy ludzie spieszą się gdzieś i nikt nie zwraca na nią uwagi. Nikt.
Zatrzymała się pod wskazanym adresem. Dom był ogromny. Cały został zbudowany z białej cegły. Przypominał coś. Gdzieś już widziała podobny dom, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Zauważyła, że północna ściana porośnięta jest ciemnozieloną hederą, a cały dom ogrodzony drzewami i krzewami, które chroniły go przed ciekawskimi spojrzeniami.
Cichutko westchnęła.
„Pomóż mi Jehowo, dobry Boże.” – pomyślała i podeszła do furtki, po czym zadzwoniła.
kiedy kolejna cześć? Już się doczekać nie mogę .
OdpowiedzUsuńJedno pytanie, Donno... Kto Ci powiedział, że nie radzisz sobie z dialogami? ;)
OdpowiedzUsuńAleż Ty se od wstępu lubisz robić antyreklamę dziewczyno...
OdpowiedzUsuńOj bo wiem że stać mnie na lepsze ;D
UsuńDonna