Taka Ga-bi, co sobie gra-bi. Taka Ga, co gra.
Dzięki Miko, że przyjmujesz u siebie nawet Czarownice. :)

Pracowałam od 15 roku życia –
najpierw tylko na wakacje, potem weekendy, zdarzały się i popołudnia – kiedy
byłam potrzebna. Można sobie gadać – Warszawka, ale życie twoje jest tam, gdzie
łóżko twoje. Moje łóżko było oddalone o 40 kilometrów od zacnej stolicy, więc
tyranie do 21:00 było równoznaczne z powrotem do domu około 23:00 i oczami na
zapałki. Niby taka „pełnoletnia”, a ciągle niezmotoryzowana piętnastka! Fuck!
Po maturze przyszedł czas na
znalezienie pracy z prawdziwego zdarzenia – z umową i urlopem, a także na wybranie
wymarzonych studiów. Udało się, wszystko się udało, bo nie było innej opcji.
Zakorzeniona w głowie pewność siebie i akceptacja dla swoich poczynań umacniały
mnie na tyle, że zwyczajnie byłam tego pewna!
***
- Gabi, dziś inwentaryzacja!
Pamiętaj proszę o przygotowaniu wszystkiego na tip-top. Nie możemy dać ciała,
nie możemy sobie pozwolić na to, żeby coś poszło nie tak. No i ekipa, wiesz,
bądź ładniejsza niż zwykle! – Malwina jak zawsze rzucała teksty z przekąsem,
ale czego się spodziewać po starszej o dekadę mężatce, z którą mimo to –
nawiązałam niesamowity kontakt i której – nie ma co się oszukiwać – zaufałam.
- Jasne Malwina! Zrobi się! Dla
naszego dream teamu nie ma rzeczy niemożliwych, a ekipa i tak padnie z
wrażenia. Do zo wieczorem! – odpowiedziałam i zabrałam się do przygotowywania
wszystkich metek i układania towaru na zapleczu.
Dzień minął wyjątkowo szybko. Z
każdą upływającą godziną czułam coraz większy ścisk w brzuchu – ja – Gabriela,
świeżo upieczony zastępca kierownika z ambicjami i pięciu napalonych kolesi z
ekipy inwentaryzacyjnej, o których krążyły historie takie, że nie raz i nie dwa
czułam wypieki na policzkach! No ale hola, Gabi, masz faceta, tak? Nie kochasz
go, chcesz się rozstać, szukasz okazji i odwagi, ale dziś go masz. Masz
formalnie i teoretycznie, więc lód w
brzuchu, ścisk dupy, robota i zero flirtów!
O 21:00 kliknęłam „TAK – RAPORT
DOBOWY” na drukarce fiskalnej, przymknęłam kratę do połowy i czekałam – ze
ściśniętą dupą, ściśniętym brzuchem, ściśniętym gardłem i wszystkim ściśniętym,
aż słynna ekipa pojawi się w sklepie. Malwina była chyba bardziej zdenerwowana
niż ja, więc towarzyszyłam jej potem biernie na papierosie.
Po jakiś 10 minutach wróciłyśmy
do sklepu i jedyna rzecz, która dała się zauważyć, a właściwie usłyszeć od
razu, to irytujące do granic możliwości pikanie skanerów. Pięciu kolesi, pięciu
facetów – nie – nie pięciu facetów! Czterech facetów i jeden chłopak, pewnie w
moim wieku (o matkoooooo!) skanowało metki na towarze. Niektórzy uśmiechali się
spod oka, niektórzy uśmiechali się tak po prostu. Gadali, żartowali, śmiali się
na potęgę i klikali metki. W tym czasie Malwina zdążyła już kilka razy strzelić
mnie łokciem, pokazując chłopaka – jak się niebawem okazało – Piotrka, który
szybko zaczął ze mną rozmawiać…o Freudzie.
- No, no.. – pomyślałam – niezły
bajer! Na Freuda jeszcze nikt mnie nie podrywał. Plus dziesięć za inteligencję!
Reszta kolesi była ode mnie
starsza. Eryk – na oko dwudziestokilkuletni, ale siwy jak gołąbek uroczy
przystojniak, niestety z obrączką. Andrzej – trochę starszy ode mnie z
kogucikiem na głowie i wielkim tyłkiem, bez obrączki. Radek – przystojny, co
prawda trochę cuchnący kebabem, którego wchłonął przed chwilą i też bez
obrączki, ale bardzo na tak! Marek – całkiem niezły, ale niestety – za niski.
Niskich nie lubię. No i Piotrek – w moim wieku, niestety blondyn, ale dzięki
opatrzności – ciemny, fajnie ubrany i dało się wyczuć lekkość gadki, powiązaną
z inteligencją, a nie tępym podrywem dla wyrwania laski. I ja – biegająca od
Malwiny do chłopaków, od chłopaków na zaplecze, z zaplecza na sklep i znowu do
Malwiny i tak w kółko. W międzyczasie zaśmiewałam się z Piotrkiem w najlepsze z
pierdół i przeróżnych historyjek. Pierwszy raz od dłuższego czasu naprawdę
fajnie mi się z kimś rozmawiało. Co jakiś czas przeszkadzał nam tylko Andrzej,
który zasypywał mnie dziwnymi pytaniami. W pewnym momencie poprosił mnie do
siebie, zapisał coś na kartce, dał mi ją i się głupio uśmiechnął.
- What the fuck?! – pomyślałam –
karteczka z numerem telefonu, czy jak?
Otworzyłam, była tam nazwa
towaru, więc zdziwiłam się jeszcze bardziej i zapytałam:
- Co ja mam z tym zrobić?
- Znajdź to. – odpowiedział.
- Znaleźć? I już? – no chyba
koleś ma mnie za idiotkę? Mam znaleźć jakiś shit i już? Jestem zastępcą
kierownika, hello!
- Tak, znajdź i mi przynieś,
poproszę.
- Co za lamus – pomyślałam –
Znajdź to, przynieś to. Sam sobie szukaj i przynoś, co ja jestem? Ale spoko –
ja ci pokażę jak się u nas pracuje, sprzedawczyku!
Jak burza przeszukałam cały sklep
i całe zaplecze. Przyniosłam wszystkie egzemplarze rzeczy, którą Andrzej
zapisał na kartce i z wielkim hukiem rzuciłam mu je na kasę, prawie uszkadzając
przy tym monitor komputera.
- Proszę, pańskie zguby proszę
pana – spojrzałam na niego z wielkim, sztucznym uśmiechem politowania i
odkręciłam się na pięcie tak szybko, że moje loki niemal trzasnęły go po
twarzy.
Po wyczerpującej nocy spałam do
popołudnia. Na szczęście Malwina zlitowała się i dała mi aż dwa wolne dni. Spojrzałam
na komórkę – kilka połączeń od Adama. Po co dzwoni, skoro wie, że byłam w pracy
i że najprawdopodobniej po inwentaryzacji jestem średnio przytomna? Co on
jeszcze chce ratować? Oddzwonię kiedyś tam. Włączyłam komputer. Poczta, Nasza
Klasa, Grono, Gadu Gadu. Gadu Gadu, Grono, Poczta, Nasza Klasa.
Grono! O Kurwa! Piotrek zaprosił
mnie do swoich znajomych! O kurwa, kurwa! Wysłał mi wiadomość! O kurwa, kurwa,
kurwa! Napisał, że super się gadało i podał swój numer telefonu. Nie wierzę!
Dodał jeszcze artykuł o Freudzie. No co za koleś…! Od razu zabrałam się do
odpisywania. Na jego reakcję nie trzeba było czekać zbyt długo. Jego ikonka
natychmiast zaświeciła się jako „online” i cały dzień spędziliśmy klikając na
Gronie, a potem na Gadu Gadu. Tak to bywa, że czekanie choćby pięć minut na
odpowiedź, to przynajmniej o cztery minuty czekania za długo.
Zrobiłam to – flirtowałam z
Piotrkiem! Nie powiem, żeby mi się nie podobało, zwłaszcza, że Adam cholernie
męczył mnie swoją zaborczością i ograniczeniami. No i chodził jeszcze do
szkoły… Co z tego, że w łóżku był całkiem niezły, skoro nie dało się z nim
niczego zbudować, bo zwyczajnie w świecie nie był do tego przystosowany. Może
na wakacje wyjedziemy za budżet podarowany przez jego rodziców, co? Nie ma
mowy! To nie ma sensu. Nie ma i doskonale o tym wiedział.
***
Pewnego ranka obudziłam się i poczułam,
że dziś nadszedł czas, aby zakończyć nasz związek. Adam oczywiście nie miał
czasu spotkać się w ciągu dnia, bo przecież był w szkole. Postanowiłam pogadać
z nim po pracy. O 21:10 umówiliśmy się na neutralnym gruncie żeby wyjaśnić
sobie to, co działo się od jakiegoś czasu między nami. Fakt, że byłam wybitnie
zmęczona, ale uznałam, że należy mu się szacunek i rozmowa, a nie jakieś
tandetne wiadomości, jakbyśmy mieli po dwanaście lat.
On – oczywiście ucieszony, że
mogliśmy się zobaczyć, ja – poważna, zadumana i patrząca mu w oczy. Siedliśmy
obok siebie w knajpie. W tle rozbrzmiewała relaksująca muzyka. I zaczęłam. Że
nie potrafię, nie umiem, nie mogę, że to nie ma sensu, bo ja się duszę i chcę
utrzymywać kontakt, bo jest pięknym człowiekiem, ale nie możemy być parą, bo
niczego nie jestem w stanie z nim zbudować. Szczera prawda i naprawdę mi
ulżyło, bo chociaż na parę się nie nadawaliśmy, to był człowiekiem, z którym
warto było spędzać czas. Słuchał jak zaczarowany. Milczał, potem się śmiał, jakby
postradał wszystkie zmysły, potem znowu milczał, potem pobielały mu źrenice, a
potem stało się gorzko, od jego gorzkich łez. Wiedziałam, że przeciąganie tej
sytuacji nie ma sensu, że z każdą minutą obok mnie będzie mu gorzej, trudniej i
ciężej. Wstałam, założyłam kurtkę, wzięłam torbę na ramię i chciałam wyjść.
Adam bez słowa poszedł za mną. Siadł obok mnie w pociągu i trzymał mnie za
rękę.
- Musisz już iść, pociąg za
chwilę odjeżdża. – powiedziałam, lekko zakłopotana sytuacją.
- Nie idę, jadę z tobą. Nie
możesz mnie tak zostawić. – mówił, jakby w ogóle nie słyszał, co do niego
mówię.
- Ale Adam, mój pociąg za chwilę
odjeżdża. Ty mieszkasz tutaj, w Warszawie. Twoi rodzice na pewno będą się
martwić. Jest późno. Idź już, proszę. Idź i nie utrudniaj. I tak jest trudno.
Nie wysiadł, nie puścił mojej
ręki. Pojechał ze mną. Było grubo po 23. Następnego dnia miałam
trzynastogodzinną zmianę, więc i tak musiałam wstać wcześniej. Niestety – w
domu nie było pokoju gościnnego ani gościnnego łóżka, czy materaca. Adam musiał
spać w moim łóżku. Koleś, z którym sporo mnie łączyło, a który wraz z upływem
czasu stał mi się obcy. Nie chciałam leżeć obok niego, ale nie było wyboru.
Czekał, aż wrócę z łazienki, położył się przy mnie. Nie pomogła nawet dodatkowa
kołdra – trzymał mnie za rękę i płakał. Płakał jak dziecko, któremu stała się
wielka krzywda, bo mama zabrała mu cukierek. Pierwszy raz widziałam ryczącego
faceta, który błagał mnie prawie na kolanach, żebym go nie zostawiała. Tego już
było za wiele! Nie dość, ze czułam się jak kat i częściowo – jak zbity pies, to
jeszcze on leżał w moim łóżku i powtarzał, jak w jakimś psychicznym amoku, że
mnie kocha i nie mogę go zostawić, że on mnie nikomu nie odda. Starałam się
zasnąć jak najszybciej, ale niemożność wyswobodzenia ręki z jego uścisku
przyprawiała mnie o niemałe zmieszanie.
Rankiem obudziłam się wcześniej
niż zwykle. W drodze do stacji spotkaliśmy moją kuzynkę, więc nie musiałam
znosić niezręcznej ciszy i patrzenia w jego pełne bólu oczy. Odprowadził mnie
pod sam sklep i widziałam, że te same oczy robią się niepokojąco białe, tylko
po to, żeby za chwilę zamienić się w jakiś popieprzony potok łez.
- Idź już Adam, idź już i nie
dzwoń do mnie przez kilka dni, proszę. Tak będzie lepiej. – przeszłam pod
kratą, zamknęłam ją za sobą i schowałam się na zapleczu.
Co za koleś? Co za facet? Jaka
mnie suka! Ostatnia na świecie, wredna suka!
- Gabi, nikogo nie można zmusić
do miłości. Pamiętaj o tym. – za plecami usłyszałam spokojny głos Malwiny. Nie
zastanawiając się długo, podeszłam do niej, przytuliłam się i popłakałam tak
bardzo, że cały misternie wykonany makijaż spłynął na jej nową bluzkę.
- Nikogo nie można zmusić do
miłości… - powiedziałam, szlochając.
- Nikogo, a on ciebie właśnie
zmusza. – odpowiedziała Malwina, podając mi chusteczki – Idź do lustra i zrób
porządek z oczami. Są zbyt ładne, żeby były tak rozmazane.
***
Kolejne dni spędzałam w pracy. Piotrek
wyczekiwał mojego powrotu jak zbawienia, a w ciągu dnia zasypywał mnie SMS-ami,
które za każdym razem, mimo że poprawiały mi humor, to jednak nie były do końca
na miejscu. Nie był misterem świata, gadało nam się wybornie, zwłaszcza, że był
tak samo zwariowany i impulsywny jak ja, ale czułam, że chce ode mnie czegoś
więcej. Czułam, że chce czegoś, na co nie do końca jestem gotowa, dlatego
przyjęłam taktykę strusia – chowałam głowę w piasek i myślałam, że skoro ja nie
widzę świata, to i świat mnie już nie zauważa.
Któregoś dnia, jak zawsze po
pracy włączałam muzykę i choć przez chwilę starałam się zrelaksować. Tym razem
było o wiele łatwiej, bo rodzice wyjechali do znajomych i nikt nie narzekał, ze
muzyka gra za głośno. Zmieniałam repertuar i kątem oka zauważyłam, że ikona
Grona się zaktualizowała i ktoś wysyła mi zaproszenie do znajomych. Oooo,
oprócz zaproszenia – wiadomość. Dwukrotne kliknięcie przyprawiło mnie o
opadającą szczękę i wytrzeszczone oczy.
- Ja pieprzę! Andrzej? Nie
wierzę. Ten Andrzej z inwentaryzacji?! – powiedziałam na głos, a w tym samym
momencie w moim pokoju rozbłysnęły światła samochodu, który zaparkował tuż pod
domem.
- Co za psychol o tej porze? Już
prawie północ! – zapaliłam światła i założyłam szlafrok.
To było auto Adama.
Cholera!
Mistrzowski obrazek!! :D
OdpowiedzUsuńMika - master of pictures! :)
UsuńTen Adam to taka pizdeczka był...
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem rozwoju wypadków :-)
Wiedźmo przekaż Gabi, że ją lubię. ;D
OdpowiedzUsuńPrzekażę, na pewno się ucieszy :)
Usuń