
Gdy tak trwała zamyślona, nagle zorientowała się, że wesołe śmiechy dziewcząt zamieniły się w okrzyki strachu. Odwróciła się gwałtownie i uderzyła twarzą w pierś stojącego tuż za nią człowieka. W oczach pociemniało, a z nosa pociekła krew. Upadłaby, gdyby nie przytrzymało jej czyjeś ramię.
– Spokojnie, dziewczyno – usłyszała drwiący, męski głos.
Ocierała rękawem krew, rozmazując ją po twarzy.
– Psiakrew... – zaklął mężczyzna. – Głowa do góry. – Pociągnął ją za warkocz, zmuszając, by natychmiast wykonała polecenie.
– Moje siostry – wymamrotała niewyraźnie. Z zadartą twarzą widziała tylko błękitne niebo nad sobą. Zmrużyła oczy, bo raziło je światło.
– Chodź – powiedział krótko i pchnął dziewczynę w dół zbocza. – Głowa w górze – upomniał, znów pociągając za włosy, gdy tylko spróbowała ją opuścić i spojrzeć przed siebie. Jej ramię tkwiło w twardej, silnej dłoni, gdy prowadził, potykającą się na nierównościach, ku pozostałym.
– Siadaj – prawie wcisnął Eyanę w ziemię, zmuszając, by usiadła obok sióstr – i głowa w górze – przypomniał, tym razem, nie ciągnąc już warkocza.
Nie był sam. Teraz on i pozostali górowali nad zbitymi w grupkę, przerażonymi dziewczętami siedzącymi na ziemi. Otoczyli je kręgiem, uniemożliwiając ewentualne próby ucieczki. Wszyscy uzbrojeni, kilku dzierżyło w dłoniach długie, elastyczne, bicze. Odziani w płócienne ubrania i lekkie skórzane napierśniki. To właśnie o taki napierśnik rozbiła sobie nos Eyana.
Bliźniaczki zaczęły głośno szlochać na widok zakrwawionej twarzy, starszej siostry. Jeden z napastników natychmiast kazał im się uciszyć, strzelając ostrzegawczo z bicza. Uderzenie nie dosięgło żadnej, ale dziewczynki skuliły się, połykając łzy. Kayna przytuliła je do siebie, by dodać otuchy.
– Eyana... – szepnęła trwożnie Miran – ty krwawisz...
– Nic mi nie jest. To tylko rozbity nos – starała się uspokoić siostrę.
– Uderzył cię? – spytała ta jeszcze ciszej.
– Nie, sama sobie rozbiłam.
– J... – zaczęła Miran, ale urwała i zacisnęła lękliwie usta, bo ów mężczyzna właśnie znów do nich zbliżał, wyciskając po drodze nadmiar wody ze zmoczonego kawałka płótna.
Przyklęknął obok Eyany, otarł jej krew z twarzy, po czym położył chłodny kompres na nasadzie nosa. Nachylił się nad nią przy tej czynności i mogła mu się przyjrzeć. Smagłe oblicze o szlachetnych, wyrazistych rysach z proporcjonalnym, lekko orlim nosem. Oczy miał ciemne. Koloru włosów nie mogła dostrzec, skrywał je zawój z czarnego płótna.
– Nie ruszaj tego, póki krew nie przestanie płynąć. Spędźcie stado! – polecił swoim ludziom, wstając. – I trzymajcie z dala od studni!
Eyana zagotowała się z gniewu
– Dlaczego?! – podniosła głos. – Zwierzęta potrzebują wody!
– Milcz, dziewczyno – warknął do niej. – Będziesz mówić kiedy cię zapytam.
– Co takiego?! – Spróbowała wstać, ale ostrzegawcze smagnięcie batem poinformowało, że nie powinna tego robić. – Co to ma znaczyć?! – zawołała i nie zważając już na zakazy, zerwała kompres z twarzy, gwałtownie potrząsając przy tym głową, co sprawiło, że krew z rozbitego nosa znów zaczęła kapać.
– Do diabła! Mówiłem, nie ruszaj tego! – huknął gniewnie. Wyrwał Eyanie z rąk mokrą szmatę i przycisnął ponownie do twarzy, silnym szarpnięciem za warkocz, odchylając do tyłu głowę.
– Dlaczego nas uwięziliście? – wycharczała, rękawami ocierając płynącą krew.
– Prawem własności – powiedział twardym tonem. – Złodziei na mojej ziemi mam prawo zatrzymać i zabić.
– Co?! – Spróbowała oderwać jego dłoń od swojej twarzy, ale nie pozwolił na to. – O czym tym mówisz, człowieku?!
– Nie krzycz – upomniał surowo. – Ty i twoje siostry kradniecie z mojej studni wodę dla swego stada, a skoro tak, mam prawo traktować was jak złodziei.
– Studnie przy szlaku są dostępne dla wszystkich! Nie masz prawa...!
– Nie jesteście na szlaku – przerwał jej – lecz na mojej ziemi, a ta studnia należy do mnie.
– Niemożliwe... – wymamrotała.
Krew przestała wreszcie cieknąć. Człowiek postawił Eyanę na nogach i zacisnął żelazny uchwyt na ramieniu.
– Chodź. – Pociągnął ją w kierunku studni. – Wiesz, jakim znakiem oznaczone są powszechne studnie?
– O-oczywiście – odpowiedziała niepewnie.
– Czy tak wygląda? – Wskazał znak wyryty u dołu kamiennej cembrowiny.
Żołądek podjechał Eyanie do gardła, gdy wzrok padł na ryt. Powszechne studnie były oznaczone trzema falistymi liniami ułożonymi poziomo jedna nad drugą. Ta także, ale linie były pionowe. Przeniosła przerażone spojrzenie ze studni na jej właściciela.
Udowodniona kradzież była surowo piętnowanym przestępstwem. Karano za nią obcięciem uszu, a czasami i dłoni. Tu, w niegościnnej, suchej Farugh woda była cenniejsza od złota. Za jej kradzież karano nawet śmiercią.
Reszta krwi odpłynęła z twarzy Eyany, pokrywając ją śmiertelną bladością.
– Właśnie... – mruknął mężczyzna, widząc minę dziewczyny.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że zeszłyśmy ze szlaku. – Wbiła spojrzenie w ziemię.
– To was nie usprawiedliwia – stwierdził twardo.
– Wiem – powiedziała niemal szeptem.
Potrząsnęła lekko głową nie podnosząc wzroku.
– Proszę, nie krzywdź moich sióstr, to jeszcze dzieci. Proszę...
Nie odpowiedział tylko długą chwilę przyglądał się dziewczynie. Tak długą, że wreszcie ona odważyła się spojrzeć na niego. Surowe spojrzenie ciemnych oczu ścisnęło jej serce lękiem.
– Obmyj twarz – polecił znacznie łagodniejszym tonem niż poprzednio.
Zrobiła, co kazał.
– Zapłacimy za wodę...
– Zapłacicie, powiadasz?
– Tak. – Nabrała powietrza, starając się odnaleźć w sobie zwykłą pewność siebie choć niepokój o los sióstr wciąż trzymał za gardło. – Podaj swoją cenę.
Obserwował ją z nieodgadnionym wyrazem twarzy, palcem wskazującym postukując w podbródek.
Studnia i róża...
Wyrocznia... Studnia... Dziewczyna... Dziwne, pomyślał.
Przywodziła na myśl różę. Dziwne, niedorzeczne, lecz tak właśnie było.
Była inna niż pozostałe dziewczęta. Jasnowłosa, o delikatnej różanej karnacji i zielonych oczach. Smukła, ale nie chuda. Urocza i powabna. Miała mały, prosty nos o wąskich delikatnych nozdrzach i najbardziej kuszące usta, jakie w życiu widział. Brwi nieco ciemniejsze niż włosy. I rzęsy... długie, ciemne, rzucające cień, na policzki. Pod jego spojrzeniem bladła i rumieniła się na przemian.
Prosta, luźna suknia, poplamiona krwią z rozbitego nosa, nie pozwalała dokładnie ocenić sylwetki, ale wyobraźnia podpowiadała mu wyjątkowo kuszące wizje. Dłonie miała niewielkie, wąskie, o smukłych palcach. Niezahartowana, alabastrowa skóra na nich, była pokaleczona i poocierana. Widać praca fizyczna dotąd nie była jej codziennym zajęciem, choć ubogi ubiór przeczył bogactwu. Ujął lewą i nie odrywając wzroku od zielonych oczu, przesunął pieszczotliwie palcami po jej wewnętrznej stronie. Była miękka jak płatki róży... Znów ta róża, pomyślał zaintrygowany.
...znajdź różę przy studni...
– Kradzież karzemy tu obcięciem dłoni – powiedział mrukliwie, a ona zadrżała. Nie był jednak pewien czy dreszcz wywołały groźne słowa, czy może jego dotyk. Przemknęło mu przez myśl, że chyba wolałby to drugie.
– Szkoda będzie okaleczyć, tak urocze ciało...
Usta dziewczyny zadrżały, gdy dotarły do niej sens słów, ale nie odwróciła wzroku.
– Czy to twoja cena? – zapytała tylko.
– Wzięłyście coś czego nie możecie zwrócić, więc mam prawo żądać czegoś, co dla was jest bezcenne. Jedno życie, to moja cena.
Pierś Eyany unosiła się i opadała szybko. Rzuciła spojrzenie na skulone na ziemi siostry.
– Weź moje – powiedziała bez namysłu – im pozwól odejść.
– Jesteś pewna? – zapytał. Choć jego twarz pozostała kamienna, w oczach zapalił się jakiś błysk. – Mogę wziąć którąś z twoich sióstr...
– Nie! – przerwała mu. – Nie... Pozwól im odejść. Nie każ im patrzeć, jak umieram, proszę...
– Zaufasz mi? Oddasz mi życie, wierząc, że dotrzymam słowa i uwolnię twoje siostry?
– Nie mam wyboru. Ale nie kazałeś nas zabić natychmiast, więc chyba nie jesteś, okrutnym mordercą. Tak. Zaufam ci. Jeśli dasz mi słowo przyjmę śmierć, wierząc, że go dotrzymasz.
– Jesteś odważna... – powiedział z podziwem. Wierzchem dłoni pogładził jej policzek. – Jak ci na imię?
– Eyana...
Uniósł brwi i nabrał powietrza, zatrzymując je w płucach, jakby zaskoczył go dźwięk tego słowa. Po chwili odrzekł:
– Masz moje słowo... Eyano – wymówił powoli, z namysłem. – Uwolnię twoje siostry i nie każę im patrzeć na twoją śmierć.
Przymknęła powieki.
– Dziękuję – wyszeptała z wdzięcznością.
– Gdzie rozbiłyście obóz?
– Godzinę marszu na północ.
– Moi ludzie odprowadzą dziewczęta i dopilnują, by jutro opuściły moją ziemię.
– Nie krzywdźcie ich, błagam...
– Dałem ci słowo, Eyano. Nigdy nie łamię danego słowa. Idź, pożegnaj się z siostrami.
Odprowadził ją wzrokiem, po czym przywołał jednego z gwardzistów i wydał polecenia.
:-) rozbudzilas moją ciekawość:) bardzo fajne opowiadanie :d
OdpowiedzUsuńto zapraszam na jutro, będzie ciąg dalszy ;)
UsuńSuper dzięki ;-)
UsuńOhoho ,ja czekam z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuń