piątek, 28 marca 2014

"W cieniu róży" cz. I

Na początek kilka słów wyjaśnień. 
Nie plagiatuję Miki, choć może się to wydawać w miarę czytania.
Już dawno temu napisałam to opowiadanie i kiedy Mika udostępniła swoje ze śmiechem wysłałam jej fragmenty, żeby zobaczyła w jak dużej mierze są one do siebie podobne. Nie chciałam go umieszczać, jednak Mika powiedziała, że to dobry pomysł.
Jest też jedna osoba, która tu zagląda i widziała te fragmenty jakieś pół roku temu, więc to tak gwoli usprawiedliwienia mnie. ;)
A teraz enjoy! ;)

Kaoru
Był już dorosłym człowiekiem.
Posiadał rezydencję urządzoną w nowojorskim stylu, najnowsze Subaru Outback bez leasingu i dużą wytwórnię filmową, którą założył z przyjaciółmi z liceum.
Wyrósł na porządnego człowieka. Miał, co chciał.
Nie miał rodziny.
Jako 16-latek uciekł z domu, w którym nie czekało na niego nic dobrego. Wszędzie panował smród moczu i alkoholu. Klitka, którą w tamtych czasach zwykł nazywać domem, składała się z trzech pomieszczeń. Beznadziejnie małej kuchni, w której mieściła się lodówka przesiąknięta pleśnią.
Był tam też malutki stolik, taboret oraz umywalka, w której zawsze pływały wymiociny, fekalia i butelki napełnione moczem. Tuż obok kuchni znajdował się prowizoryczny salon, który również służył za sypialnię rodziców. Pamiętał, że zawsze było tam mnóstwo butelek po tanim winie i paczek po Lucky Straik’ach albo mentolowych Salemach. Było to najgorsze pomieszczenie. Panował w nim najobrzydliwszy smród. Muchy ściągnięte fekaliami osiadały na wszystkim. Skażały, co tylko się dało. Wśród tego całego burdelu leżała matka. Nierzadko zgwałcona i obsikana przez ojca ciepłym, żółtym moczem. Było niewiele chwil, kiedy była przytomna. Pamiętał ją pijaną, pobitą do nieprzytomności, zbrukaną, ale nie uśmiechniętą. Matka była piękną kobietą, gdyby tylko podmyła się, rozczesała splątane włosy i włożyła swoje najlepsze ubranie, z pewnością wyglądałaby tak, że nie jedna by jej zazdrościła. Mimo usilnych starań nie mógł przypomnieć sobie jej ślicznej i zadbanej. Za to wszystko obwiniał ojca. Leniwego, wychudzonego mężczyznę w podartym podkoszulku, który zniszczył mu życie spładzając go. Od tamtej pory nie ufał mężczyznom w podkoszulkach z dziurami. Mimo, że ojciec był nikłej postawy, dłoń miał ciężką, w której drzemała ogromna siła. Często, ta dłoń, spadała na twarz matki, czy też głowę syna, ale jeszcze częściej sięgała po butelkę z winem lub piwem o jakimś mdłym smaku.
Tak blisko tego chlewu i nędzy znajdował się malutki pokoik, tak mały, że mieścił się tam materac i taboret. Ten pokoik był czysty, można było poczuć lekki zapach świeżości. Na materacu leżał starannie złożony koc, który już dawno wyżarły mole i poszewka napełniona sianem, imitująca poduszkę. Niekiedy leżały tam książki, zeszyty, ubrania, których było niewiele. To był jego pokój. Jego azyl. Pewnego dnia obudził się i poczuł w sobie niedźwiedzia. Czuł, że nim jest. To całkiem normalne uczucie. Ludzie tak czasem mają. Wstajesz rano i wiesz, że masz w sobie niedźwiedzia. Zerwał się z łóżka i będąc całkiem nago nawrzeszczał na rodzicieli, którzy od rana byli upojeni alkoholem. Założył podarte ubrania, zabrał koc i już nigdy więcej go nie zobaczyli. Minęło 16 lat od tamtego dnia, kiedy nagle przypomniał sobie o nim. Siedział w biurze, na ostatnim piętrze, właściciela wytwórni filmowej i z góry obserwował tętniące życiem Tokio, kiedy oczami wyobraźni zobaczył matkę, leżącą wśród odchodów. Gorzko się uśmiechnął. Jego niedźwiedź pomógł mu wyrwać się z tego gnojowiska.
Z kieszeni marynarki, od znanej Rei Kawakubo, wyciągnął czerwone Marlboro i zapalił jednego papierosa złotą zapalniczką z wygrawerowanym logo wytwórni, jakim jest niedźwiedź śpiący na taśmach filmowych. Oni gdzieś tam są. Gdzieś tam, daleko od niego, leżą tak samo jak 16 lat temu. Marnują życie. Szybko odpędził od siebie te myśli, ponieważ mogłyby mu zepsuć popołudnie. Resztę dnia miał spędzić z przyjaciółmi w jednym z tokijskich domów publicznych. Jak, kiedy byli spięci pracą. Poza tym dom publiczny to idealne miejsce do szukania aktorek, niekoniecznie do filmów o charakterze seksualnym. Zaplanował sobie, że dzisiejszego wieczoru poprosi o młodziutką panienkę. Potem zabierze ją na kolację i wyżali się jej, a na koniec zwyczajnie zerżnie. Lubił takie przygody. Kobiety na stałe nie chciał. Panicznie bał się obrazka, jaki widywał codziennie, gdy był dzieckiem. Nie chciał marnować życia jej, ani dziecka, które ewentualnie mógłby spłodzić. Jednak miał narzeczoną. Tylko i wyłącznie na pokaz.
Zgasił w połowie wypalonego papierosa w popielniczce i przez chwilę patrzył na tlący się dym nikotynowy. Leniwie podniósł się i jakby od nie chcenia spojrzał w lustro wiszące na ścianie. Był cholernie przystojny. Ciemne blond włosy niesfornie sterczały w każdą stronę, oczy miały orzechowy kolor i trzeźwe spojrzenie.
Twarz porośnięta była trzydniowym zarostem, co jeszcze bardziej podkreślało jego męskość.
Taki właśnie był Kaoru Kiryuu i takie właśnie wiódł życie.
Od nędznego, prześmiardniętego dzieciaka do cholernie przystojnego producenta filmowego.
***
Rose
Tak jest zawsze. Każdy dzień wyglądał tak samo. Zaczynała go od modlitwy przy śniadaniu, a potem od kilku bananowych, bezglutenowych Pocky. Uwielbiała je maczać w mleku. Miały bardziej przyjemny smak i nie narażała chorych zębów na ból. Lekko rozmoknięte same rozpuszczały się w buzi i już tylko przełykała je. Dopijała resztę mleka z kubka i szła myć zęby sodą spożywczą. Robiła to starannie, każdy oddzielnie i po kolei. Do miski wlewała trochę wody z butelki i myła resztę ciała. Grzebieniem, w którym brakowało grubszych zębów, rozczesywała długie, splątane włosy. Zakładała czarny, znoszony uniform szkolny i wychodziła na świat. Nabierała mnóstwo powietrza do płuc. Ciepłego, świeżego powietrza. Powietrza, które ją utrzymywało przy życiu. Niczego więcej nie potrzebowała. Szła, bawiąc się w infantylną grę. Jedna stopa można dotknąć tylko jedną płytę chodnikową. Nie można też stąpać po pęknięciach. Spokojnie przeskakiwała po chodnikach obskurnego osiedla Sanya. Na skrzyżowaniu czekała na przyjaciółkę i razem szły do Asakusa, a stamtąd jechała do zielonego Ueno.
W szkole jak zwykle była pośmiewiskiem. Bieda i odmienna religia były ulubionymi argumentami do poniżania innych. Nie liczy się ile masz oleju w głowie i złota w sercu, tylko, jaką średnią zarabiają na miesiąc twoi rodzice. Około godziny 11 zjadała drugie śniadanie, które przynosiła przyjaciółka. Zazwyczaj był to budyń lub jakaś inna kleista maź. Nigdy nie jadła pysznych onigiri. Poprzedzała je wyznaniem wiary. Modlitwę musiała odmówić na głos, co nigdy nie uszło uszczypliwym uwagom. Jednak była dumna z tego, że należy do Zboru i nigdy nie zwracała uwagi na głupotę innych. 
Wieczorem wracała zawsze z przyjaciółką. Co dzień zatrzymywały się w Asakusa przy innym sklepie. Obserwowały wystawy i marzyły jak to jest mieć te wszystkie rzeczy. Przykładały nosy do szyb i zostawiały na nich tłuste ślady od spoconych czół. Czasem zdarzało się, że nie patrzyła na wystawę. Spoglądała na swoje odbicie. Nie widziała tego, co wszyscy, wesołej dziewczyny. Widziała tylko zmęczone dziecko.
Jednak nadszedł dzień, w którym wszystko miało się zmienić. Tak długo czekała na ten dzień. Skończyła 16 lat. Rosalie Kiryuu pojawiła się na świecie 16 lat temu. Powita została w fekaliach, pośród stosu butelek po winie i zgniłego jedzenia. Nikt nie pomógł jej się wydostać. Matka rodziła ją wykrzykując wulgaryzmy i przeklinała ją. Jednak udało się. Pojawiła się, mała, różowa kluseczka. Dla innego małżeństwa byłaby błogosławieństwem. Jej matka przez okres ciąży próbowała wszelkich metod. Zrzucała się ze schodów, okaleczała, żeby tylko poronić. Rose jednak chciała żyć. Nie wiedziała tylko, jakie to życie miało być.

4 komentarze:

  1. Dział "Wasze opowiadania" niniejszym został rozdziewiczony! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy następna część?!
    Znowu apetytu narobili!
    Się tu czeka!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy kolejna część???

    OdpowiedzUsuń
  4. Już wysłałam Mice, ale uprzedzam, że jest wyjątkowo beznadziejna. ;c

    Donna

    OdpowiedzUsuń