Czas na love ;-)
Jak ja to lubiem...
Nowe opowiadanie Kajjki.
Przeklinam cię... W trzy pokolenia ród twój sczeźnie...
Rahil trzymał głowę dogorywającego brata na kolanach. Serce ściskał ból. Z otwartej rany, na piersi Arnona sączyła się jasnoczerwona, spieniona krew. Ostrze przebiło młodzieńca na wylot. Oddychał z trudem, a powietrze ze świstem uchodziło z przebitego płuca. Ściskał dłoń Rahila drętwiejącymi palcami. W gasnącym wzroku płonął gniew. Usiłował coś powiedzieć, lecz nie mógł zaczerpnąć tchu.
– Cicho, bracie, cicho – mówił łagodnie starszy z książąt, gładząc czoło Arnona dłonią ubroczoną w jego krwi.
– Rahilu... – wycharczał ranny – strzeż...
– Cicho, nic nie mów. Zwyciężyliśmy. Tamci gryzą piach – uspokajał Rahil.
– Nie... – pierś Arnona podnosiła się i opadała z coraz większym trudem – musisz... strzeż się...
Dalsze słowa uwięzły w gardle. Twarz konającego wykrzywił grymas bólu i żalu. Klatka piersiowa poruszyła się raz jeszcze i znieruchomiała. Rahil czuł palące pod powiekami łzy, lecz nie pozwolił im płynąć. Powoli wysunął dłoń ze zwiotczałych palców Arnona. Zamknął oczy brata i zasłonił jego twarz skrajem płaszcza.
Został już tylko on. Ostatni z rodu...
Nic nie jest dziełem przypadku... Przeznaczenie... Dosięgnie cię zawsze...
Zacisnął szczęki. Przeciwny był przeciwny, by Arnon ciągnął z nim na wojnę. Ale brat, choć młodszy, był dorosły i... uparty. Postawił na swoim, a teraz...
Głupia potyczka, przypadkowa i bezsensowna. Kilkudziesięciu maruderów. Niedobitków wrogiej armii. Zbójecka banda grasująca po okolicy... I bezsensowna, przypadkowa śmierć...
Rahil podniósł się z klęczek. Obrzucił płonącym spojrzeniem przekrwionych oczu ludzi, którzy otoczyli ich milczącym kręgiem. Ubroczeni posoką, ciężko oddychający po zakończonej ledwie chwilę temu walce, kilku z krwawiącymi ranami. Lecz nie brakowało nikogo. Tylko Arnon, tylko on...
– Przygotujcie stos – polecił.
Czuł, jak w piersi wzbiera bezgraniczny gniew. Dlaczego?! Z gardła wydobył się krzyk. Zawarł w nim wszystko: rozpacz, ból, wściekłość i brak nadziei.
Przekleństwo... Będzie się skradać za tobą jak padlinożerca za drapieżnikiem... Nie umkniesz przed nim... Nie ukryjesz się... Znajdzie cię wszędzie...
***
Eyana wierzchem dłoni otarła pot z twarzy.
Obozowisko rozbiły w szerokiej dolinie. Owce pasły się spokojnie na ubogiej trawie. Potrzebowały jednak wody. Jeśli jej nie znajdą, nie uda się doprowadzić do Lathanaru nawet połowy stada, a wtedy cała wyprawa okaże się daremnym trudem. Sprzedaż nie pokryje strat, nie wspominając już, by udało się osiągnąć jakikolwiek zysk. Jeśli zaś nie zarobią odpowiedniej kwoty, stracą ziemię i dom.
Ich ojciec, Horat, dzierżawił Dader od ponad dwudziestu lat. Już dawno nosił się z zamiarem zakupienia go na własność. Pragnął zapewnić swym siedmiu córkom bezpieczną przyszłość. Eyana była pewna, że uiścił zapłatę, której żądał właściciel ziemi i tak naprawdę należała ona do nich. W domu nie znalazły się jednak żadne dokumenty, które by ów fakt potwierdziły.
Horat zmarł nagle w mieście, w domu bankiera, któremu ufał i u którego zwykł był przechowywać zarówno gotówkę, jak i cenne papiery. To do tego właśnie lichwiarza należał dzierżawiony majątek. Człowiek ów zgodził się odsprzedać posiadłość Horatowi, lecz po jego śmierci uparcie twierdził, że hodowca nie zapłacił ani grosza z umówionej ceny. Eyana nie wierzyła mu i miała poważne wątpliwości, czy śmierć ojca, mężczyzny zdrowego i krzepkiego przecież jeszcze, była naturalna. Niestety, niczego nie była w stanie udowodnić.
Rodzina nie była bogata, ale Horat, dobry gospodarz, przez lata zebrał sumę, której wysokość znacznie przekraczała wartość Dader. Pieniądze jednak znikły w równie tajemniczo, jak tajemnica okryła nagłe zejście najemcy z tego świata. Tymczasem właściciel gruntu zażądał od osieroconych dziewcząt zapłaty za dzierżawę, albo natychmiastowego opuszczenia ziemi. Do tego Eyana w żadnym razie nie chciała dopuścić. Stałyby się bezdomnymi żebraczkami.
Była najstarszą pośród siedmiu sióstr, córką pierwszej żony Horata, kobiety z dalekiej północy. Podobna do matki, nie pamiętała jej jednak, ta bowiem umarła, gdy dziewczyna była niemowlęciem. Ojciec dopiero po latach ożenił się ponownie. Druga żona dała mu sześć córek, kolejno: Miran, Fealę, Kaynę, Amirę i bliźniaczki Rivan i Royę. Lecz i ona umarła, wydając na świat te ostatnie. Eyana matkowała młodszym siostrom. Po śmierci ojca na nią, najstarszą, spadła odpowiedzialność za losy rodziny.
Hodowla owiec o wyjątkowo białej i delikatnej wełnie, przynosiła całkiem przyzwoite zyski. Horat handlował głównie wełną i zarodowymi zwierzętami. Jednak teraz, by zdobyć pieniądze, jego córki zmuszone były sprzedać spory odsetek hodowlanego pogłowia. Odbudowa strat potrwa co najmniej kilka lat, a przez ten czas zyski z hodowli i sprzedaży wełny znacząco spadną. By zminimalizować straty Eyana postanowiła zbyć zwierzęta tam, gdzie szansa na uzyskanie najlepszej ceny była największa, na targu w Lathanarze. Aby się tam dostać trzeba było przejść ze stadem, szlakiem przez niegościnną, półpustynną krainę Farugh.
Szlak, bardzo umowne określenie, nie był wyraźnie wytyczonym traktem. Eyana wiedziała o nim jedynie, że wiódł w kierunku południowym, a wyznaczały go studnie oddalone od siebie o dwa, trzy dni marszu. Poza tym kraina była sucha i pozbawiona wody.
***
Wolno obracał w dłoniach złoty pucharek. Przyglądał się zdobiącym go klejnotom. Nic nie warte błyskotki... Z rozmysłem zgniótł naczynie i cisnął w kąt.
Cóż wart teraz ów majątek, który przez pokolenia pieczołowicie gromadzili przodkowie? Dziś wszystkie te skarby są tak samo martwe i nic nie znaczące jak oni. Rahil nie przekaże ich nikomu. Jest sam... Ostatni z potężnego rodu ilSahdaar. Bez wiary i nadziei. Bez potomstwa...
Przeklęty przez bogów... Kupował miłość, albo raczej wierzył, że zdoła ją kupić i przechytrzyć los. Kobiety, które brał darzyły go bałwochwalczym uwielbieniem i niewolniczym posłuszeństwem, graniczącym z nabożnym lękiem. Szybko się nimi nudził. Żadna z nich nie stała się brzemienna za jego sprawą.
W sercu narastały złość i rozżalenie. Przecież nie jest niedołężnym starcem! Ma tylko dwadzieścia osiem lat! Jest młody, silny i zdrowy. Dlaczego musi ponosić konsekwencje błędów przodka, którego nigdy nie poznał?!
Wyszedł na dziedziniec. Gwardziści kręcili się po dziedzińcu, oporządzając konie. Wybrani spośród najlepszych. Doskonale wyczuwali jego nastroje. Już od kilku dni widzieli targające nim gniew i niecierpliwość. Zbliżył się kapitan, mężczyzna w średnim wieku, o surowym, poważnym obliczu i ponurym wejrzeniu niemal czarnych oczu.
– Zbierz ludzi – polecił mu Rahil.
– Dokąd dzisiaj? – zapytał gwardzista, obojętnym tonem. Jego twarz ani na chwilę nie zmieniła wyrazu. Nie drgnął ani jeden mięsień, nie mrugnęła powieka.
Młody człowiek utkwił wzrok w dali.
– Wyrocznia...
***
Dzień miał się ku końcowi a one wciąż nie znalazły kolejnej studni. Bliźniaczki, najmłodsze i najsłabsze, nie miały już siły iść dalej. Musiały odpocząć. Zresztą obóz trzeba było rozbić póki światło dzienne nie zgasło.
Wielodniowa wędrówka wszystkim dała się we znaki. Upragniona studnia jednak musiała być gdzieś w okolicy, bo miały za sobą kolejne trzy dni marszu odkąd opuściły ostatnią. Eyana wysłała Miran i Kaynę na poszukiwanie źródła, póki słońce jeszcze stało dość wysoko nad horyzontem. Pozostałym poleciła rozbicie namiotów i przygotowanie posiłku. Woda pitna także była na wyczerpaniu.
Wszystkie troski, nagle spadłe na Eyanę, ciążyły i przytłaczały. Prawie niewidoczna, pionowa zmarszczka przecięła gładkie czoło, ale dziewczyna zaraz otrząsnęła się z przygnębienia. Nie wolno jej było okazywać słabości i znużenia. Dziewczęta potrzebowały siostry, która się nimi zaopiekuje i zatroszczy, nie takiej, która sama wymaga opieki i pocieszania.
Zajęła się przeglądem stada. Szczęśliwie nie utraciły dotąd ani jednej sztuki. Wciąż miały do zbycia setkę rasowych owiec. Nie dało się jednak ukryć, że zwierzęta nie wyglądały już tak doskonale, jak w chwili, gdy ruszały w drogę. Delikatna, jasna sierść była teraz skołtuniona i brudna, a boki owiec zapadnięte. Eyanę ogarnęły poważne wątpliwości, czy decyzja o popędzeniu ich aż do Lathanaru była słuszną. Westchnęła ciężko. Nawet jeśli nie, nie było odwrotu. Były już bliżej celu drogi, niż domu. Rezygnacja i powrót nie miały sensu.
Ramieniem osłoniła oczy od słońca, wypatrując powrotu sióstr. Nad obozowiskiem unosiła się wąziutka smużka dymu. Widocznie dziewczętom udało się już rozpalić ogień. Jedno, czego nie brakowało na tym szlaku, to wysuszonych, bydlęcych odchodów służących za opał.
Zeszła z pagórka i ciężkim sercem powlekła się w stronę namiotów. Marzyła o zielonych łąkach Dader, ojcowskiego majątku, o który przyszło im walczyć. O jego cienistych zagajnikach i srebrnych strumieniach, dających orzeźwienie i ochłodę w gorące dni. Nienawidziła pustyni, gorącej i suchej za dnia, zimnej nocą. Pokręciła przecząco głową, gdy Amira podsunęła miseczkę ze skromną strawą. Niepokój sprawiał, że żołądek miała zawiązany w supeł. Nie zdolna była przełknąć niczego poza kilkoma łykami, lekko już stęchłej, wody. Na nogi poderwały, ją i pozostałe dziewczęta, radosne okrzyki wracających sióstr.
– Znalazłyśmy! – wołała z daleka Miran.
Biegła w ich stronę i wymachiwała rękami. Za nią podążała Kayna, dźwigając dwa worki z wodą.
– Znalazłyśmy... – wydyszała Miran, gdy dopadły obozowiska. – Jest studnia. Niedaleko, niecałą godzinę – spojrzała na słońce – powinnyśmy zdążyć napoić stado i wrócić nim się ściemni.
Kayna rzuciła worki obok ogniska i usiadła ciężko, wspierając dłonie na udach.
– Dobrze – powiedziała Eyana, a nadzieja nieśmiało zaświeciła w sercu, że może jednak uda się doprowadzić stado bez strat. – Zjedzcie szybko i idziemy.
– Nie lepiej przenieść cały obóz? – spytała Feala.
– Nie. Jeśli teraz weźmiemy się za zwijanie obozowiska, do studni dotrzemy o zmroku i będziemy musiały spędzić noc pod gołym niebem. Noce są zimne, a nie chcę narażać bliźniaczek. I tak są już wyczerpane i słabe.
***
Pędził na złamanie karku, jak sam demon. Boki konia pokrywały płaty piany. Gwardziści zostali daleko w tyle.
Po jakiego diabła w ogóle tam jechał?! Czego się spodziewał?! Że dostanie zbawienną radę? Rozwiązanie problemu, który drążył jego duszę, jak robactwo owoc? Czy tak naprawdę Wyrocznia kiedykolwiek udzieliła komuś sensownej odpowiedzi?
Przeklęte przeznaczenie i tak dopada wszystkich. Jego także dopadnie. Nie ucieknie przed nim...
Studnia i róża... Znajdź różę przy studni, zerwij jej pąk i spraw, by zakwitł dla ciebie, a twój ród przetrwa...
Cóż za brednie! Głupota i absurd! Niedorzeczność!
Gdy najgorętsza furia się wypaliła, zatrzymał wreszcie spienionego konia i zeskoczył na ziemię. Padł na kolana i zacisnął dłonie w pięści. Wzniósł je, wygrażając bogom, a z głębi trzewi wydobył się krzyk gniewu i rozpaczy...
Podoba mi się ,czekam na dalsze losy Eyany ;)
OdpowiedzUsuńmoże wieczorową porą ;)
UsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń